Читать онлайн книгу "Szarża Walecznych"

SzarЕјa Walecznych
Morgan Rice


KrД™gu CzarnoksiД™Ејnika #6
Szarża Walecznych (Księga 6 Kręgu Czarnoksiężnika) opisuje dalsze przygody Thora podczas wyprawy w głąb Imperium, na którą wyruszył, by odzyskać skradziony Dynastyczny Miecz i ocalić Krąg. Thora i jego kompanów niespodziewanie dotyka tragedia, gdy tracą jednego ze swych bliskich przyjaciół. Stają się sobie bliżsi niż kiedykolwiek, przekonując się, że muszą wspólnie stawiać czoła i pokonywać przeciwności losu. Ich wyprawa prowadzi ich przez nowe, egzotyczne terytoria – w tym na opuszczone Pola Solne, do Wielkiego Tunelu i Góry Płomieni – na których na każdym kroku czyhają na nich nieznane stwory. Thor rozwija swoje umiejętności, przechodząc najcięższe do tej pory szkolenie, i przekonuje się, że jeśli chce przeżyć, musi odwołać się do mocy silniejszych niż dotychczas. Legioniści dowiadują się w końcu, dokąd zabrano Miecz Przeznaczenia i, aby go odzyskać, będą musieli wyprawić się w najstraszniejsze miejsce w Imperium: do Krainy Smoków. Tymczasem w Kręgu Gwendolyn powoli dochodzi do siebie i zmaga się z depresją po ataku. Kendrick i pozostali przysięgają walczyć w obronie jej czci, choć bogowie zdają się im nie sprzyjać. Rozgrywa się jedna z największych bitew w dziejach Kręgu, gdy mężczyźni próbują uwolnić Silesię i pokonać Andronicusa. Godfrey tymczasem trafia w przebraniu w szeregi wroga i na swój własny, wyjątkowy sposób uczy się, co to znaczy być wojownikiem. Garethowi udaje się przeżyć, używając swego sprytu, by uniknąć schwytania przez Andronicusa, a Erec walczy na śmierć i życie, by zapobiec zdobyciu Savarii przez zbliżającą się armię Andronicusa – i by uratować swoją ukochaną, Alistair. Argon płaci wysoką cenę za złamanie zasad: wtrącanie się w ludzkie sprawy. Gwendolyn musi zdecydować, czy się podda, czy też obierze życie w odosobnieniu jako zakonnica w starożytnej Wieży Schronienia. Jednak wcześniej, dzięki zaskakującemu obrotowi spraw, Thor dowiaduje się, kto jest jego prawdziwym ojcem. Czy Thor i pozostali wrócą cało z wyprawy? Czy odzyskają Dynastyczny Miecz? Czy Krąg przetrwa najazd Andronicusa? Jak potoczą się losy Gwendolyn, Kendricka i Ereca? I kim jest prawdziwy ojciec Thora? Odznaczająca się wyszukaną inscenizacją i charakteryzacją SZARŻA WALECZNYCH to epicka opowieść o przyjaciołach i kochankach, rywalach i zalotnikach, rycerzach i smokach, intrygach i politycznych machinacjach, o dorastaniu, o złamanych sercach, oszustwach, ambicji i zdradzie. To opowieść o honorze i odwadze, losie i przeznaczeniu, o magii. To fantazja wciągająca nas w świat, którego nigdy nie zapomnimy i który przemówi do wszystkich grup wiekowych i płci. Powieść liczy 70. 000 słów.





Morgan Rice

SzarЕјa Walecznych (KsiД™ga 6 KrД™gu CzarnoksiД™Ејnika)





PrzekЕ‚ad: Sandra Wilk




O autorce

Morgan Rice jest autorkД… bestsellerowych THE VAMPIRE JOURNALS, serii powieЕ›ci dla mЕ‚odzieЕјy obejmujД…cej jedenaЕ›cie czД™Е›ci (kolejne w trakcie przygotowania), THE SURVIVAL TRILOGY, postapokaliptycznego thrillera, w skЕ‚ad ktГіrego wchodzД… dwie ksiД™gi (kolejne w trakcie przygotowania) oraz epickiego cyklu fantasy KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA, skЕ‚adajД…cego siД™ z trzynastu ksiД…g (kolejne w trakcie przygotowania).

KsiД…Ејki autorki dostД™pne sД… w wersji audio oraz drukowanej i zostaЕ‚y przetЕ‚umaczone na niemiecki, francuski, wЕ‚oski, hiszpaЕ„ski, portugalski, japoЕ„ski, chiЕ„ski, szwedzki, holenderski, turecki, wД™gierski, czeski i sЕ‚owacki (kolejne wersje jД™zykowe w trakcie przygotowania).

PRZEMIENIONA (KsiД™ga 1 cyklu Vampire Journals), ARENA ONE (KsiД™ga 1 cyklu Survival Trilogy), WYPRAWA BOHATERГ“W (KsiД™ga 1 cyklu KrД…g CzarnoksiД™Ејnika) oraz POWRГ“T SMOKГ“W (KsiД™ga 1 cyklu Kings and Sorcerers) dostД™pne sД… nieodpЕ‚atnie.

Morgan cieszą komentarze czytelników, zachęcamy więc do odwiedzenia strony www.morganricebooks.com (http://www.morganricebooks.com/), gdzie możecie dopisać swój adres e-mail do listy i otrzymać darmową wersję książki oraz materiały reklamowe, pobrać bezpłatną aplikację, przeczytać najświeższe, niepublikowane nigdzie indziej wiadomości, połączyć się przez Facebook i Twitter i być w kontakcie!



Wybrane komentarze do ksiД…Ејek Morgan Rice

„KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA ma wszystko, czego potrzeba ksiД…Ејce, by odnieЕ›Д‡ natychmiastowy sukces: intrygi, kontrintrygi, tajemnicД™, walecznych rycerzy i rozwijajД…ce siД™ zwiД…zki, a wЕ›rГіd nich zЕ‚amane serca, oszustwa i zdrady. To Е›wietna rozrywka na wiele godzin, ktГіra przemГіwi do kaЕјdej grupy wiekowej. Wszyscy fani fantasy powinni znaleЕєД‡ dla niej miejsce w swojej biblioteczce.”



    – Books and Movies Reviews, Roberto Mattos

“Świat wykreowany przez Rice wciąga od pierwszych stron. Autorka opisuje go w niezwykle barwny sposób, który wykracza poza zwykły opis scenerii… Dobrze napisana książka, którą czyta się w mgnieniu oka.”



    – Black Lagoon Reviews (w odniesieniu do Turned)

„Idealna opowieść dla młodych czytelników. Morgan Rice dobrze się spisała, wprowadzając nieoczekiwany zwrot wydarzeń… Ożywcza i jedyna w swoim rodzaju. Cykl opowiada o jednej dziewczynie… wyjątkowej dziewczynie! Łatwo się czyta, a akcja biegnie niezwykle szybko… Zalecana kontrola rodzicielska.”



    – The Romance Reviews (w odniesieniu do Turned)

“Przykuwa uwagę od pierwszych stron. Nie będziesz mógł się od niej oderwać… Ta historia to fantastyczna przygoda, przepełniona akcją od samego początku. Nie ma w niej ani jednego nudnego momentu.”



    – Paranormal Romance Guild (w odniesieniu do Turned)

“Przepełniona do granic możliwości akcją, romansem, przygodą i napięciem. Weź ją do ręki i zakochaj się od nowa.”



    – vampirebooksite.com (w odniesieniu do Turned)

„Książka o fantastycznej fabule, którą trudno będzie ci odłożyć w nocy. Kończy się w tak nieoczekiwanym i spektakularnym momencie, że natychmiast nabierzesz ochoty, by kupić kolejną część i przekonać się, co będzie dalej.”



    – The Dallas Examiner (w odniesieniu do Loved)

“Rywal ZMIERZCHU i PAMIД?TNIKГ“W WAMPIRГ“W, od ktГіrego nie bД™dziesz mГіgЕ‚ siД™ oderwaД‡ aЕј do ostatniej strony! JeЕ›li jesteЕ› fanem przygody, romansu i wampirГіw, to ksiД…Ејka wЕ‚aЕ›nie dla ciebie!”



    – vampirebooksite.com (w odniesieniu do Turned)

„Morgan Rice po raz kolejny udowadnia, że potrafi w niezwykły sposób snuć opowieści… Książka przemówi do szerokiego grona odbiorców, w tym do młodych fanów gatunku fantasy i opowieści o wampirach. Kończy się w takim momencie, że otworzysz oczy szeroko ze zdumienia.”



    – The Romance Reviews (w odniesieniu do Loved)



Autorstwa Morgan Rice

KRГ“LOWIE I CZARNOKSIД?Е»NICY

POWRГ“T SMOKГ“W (CZД?ЕљД† #1)



KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA

WYPRAWA BOHATERГ“W (CZД?ЕљД† 1)

MARSZ WЕЃADCГ“W (CZД?ЕљД† 2)

LOS SMOKГ“W (CZД?ЕљД† 3)

ZEW HONORU (CZД?ЕљД† 4)

BLASK CHWAЕЃY (CZД?ЕљД† 5)

SZARЕ»A WALECZNYCH (CZД?ЕљД† 6)

RYTUAЕЃ MIECZY (CZД?ЕљД† 7)

OFIARA BRONI (CZД?ЕљД† 8)

NIEBO ZAKLД?Д† (CZД?ЕљД† 9)

MORZE TARCZ (CZД?ЕљД† 10)

Е»ELAZNE RZД„DY (CZД?ЕљД† 11)

KRAINA OGNIA (CZД?ЕљД† 12)

RZД„DY KRГ“LOWYCH (CZД?ЕљД† 13)

PRZYSIД?GA BRACI (CZД?ЕљД† 14)

SEN ЕљMIERTELNIKГ“WВ  (CZД?ЕљД† 15)

POTYCZKI RYCERZY (CZД?ЕљД† 16)

ЕљMIERTELNA BITWA (CZД?ЕљД† 17)



THE SURVIVAL TRILOGY

ARENA ONE: SLAVERSUNNERS (CZД?ЕљД† 1)

ARENA TWO (CZД?ЕљД† 2)



WAMPIRZYCH DZIENNIKГ“W

PRZEMIENIONA (CZД?ЕљД† 1)

KOCHANY (CZД?ЕљД† 2)

ZDRADZONA (CZД?ЕљД† 3)

PRZEZNACZONA (CZД?ЕљД† 4)

POЕ»Д„DANA (CZД?ЕљД† 5

ZARД?CZONA (CZД?ЕљД† 6)

ZAЕљLUBIONA (CZД?ЕљД† 7)

ODNALEZIONA (CZД?ЕљД† 8)

WSKRZESZONA (CZД?ЕљД† 9)

UPRAGNIONA (CZД?ЕљД† 10)

NAZNACZONA (CZД?ЕљД† 11)












PosЕ‚uchaj ksiД…Ејek z cyklu KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA w formie audiobooka!


Tchórze po wielekroć przed śmiercią giną;
Waleczni raz Е›mierci smakujД….

    – William Shakespeare
В В В В Juliusz Cezar






ROZDZIAЕЃ PIERWSZY


Gwendolyn leЕјaЕ‚a twarzД… do ziemi na trawie, czujД…c jak chЕ‚odne podmuchy zimowego wiatru smagajД… jej nagД… skГіrД™. ZamrugaЕ‚a, otwierajД…c oczy, i powoli Е›wiat nabraЕ‚ znГіw ostroЕ›ci. ByЕ‚a w jakimЕ› odlegЕ‚ym miejscu, na polu rozpromienionym sЕ‚oЕ„cem i kwiatami, z Thorem i swym ojcem u boku. Ељmiali siД™ radoЕ›nie, szczД™Е›liwi. Ељwiat byЕ‚ doskonaЕ‚y.

Lecz ten świat, który ukazał się jej oczom, gdy uniosła powieki, nie mógłby się bardziej od niego różnić. Ziemia była twarda, zimna, a nad sobą zobaczyła powoli podnoszącego się, nie swego ojca, nie Thora – lecz potwora: McClouda. Skończywszy z nią, wstał niespiesznie, wciągnął spodnie i spojrzał w dół z wyrazem zadowolenia na twarzy.

Nagle wszystko jej sie przypomniaЕ‚o. To, jak poddaЕ‚a siД™ Andronicusowi. Jego zdrada. Atak McClouda. OblaЕ‚a siД™ rumieЕ„cem, gdy dotarЕ‚o do niej, jak bardzo byЕ‚a naiwna.

Leżała tak, obolała, ze złamanym sercem. Nigdy jeszcze tak bardzo nie pragnęła umrzeć.

Gwendolyn otworzyła oczy szerzej i ujrzała armię Andronicusa – zastępy żołnierzy, przyglądających się wszystkiemu – i poczuła jeszcze większy wstyd. Nie powinna była poddawać się temu stworowi; żałowała, że nie poległa miast tego w walce. Powinna była usłuchać Kendricka i pozostałych. Andronicus odwołał się do jej instynktu poświęcenia, a ona pozwoliła się podejść. Żałowała, że nie spotkała się z nim w walce: nawet gdyby zginęła, przynajmniej mogłaby odejść z nienaruszoną godnością i honorem.

Gwendolyn miała pewność, po raz pierwszy w życiu, że zginie. Jednak nie miało to już dla niej znaczenia. Nie dbała o to, czy umrze – chciała jedynie umrzeć po swojemu – i nie była jeszcze gotowa, by dać za wygraną.

LeЕјД…c twarzД… do ziemi, ukradkiem wysunД™Е‚a dЕ‚oЕ„ i chwyciЕ‚a garЕ›Д‡ ziemi.

– Możesz już wstać, kobieto – rzekł McCloud szorstko. – Skończyłem z tobą. Niech inni się zabawią.

Gwen Е›ciskaЕ‚a ziemiД™ w dЕ‚oni tak mocno, Ејe aЕј zbielaЕ‚y jej kЕ‚ykcie. ModliЕ‚a siД™, by siД™ udaЕ‚o.

Jednym szybkim ruchem odwrГіciЕ‚a siД™ i cisnД™Е‚a ziemiД… w oczy McClouda.

Nie spodziewał się tego. Krzyknął i zatoczył się w tył, podnosząc dłonie i próbując wytrzeć pył z oczu.

Gwen wykorzystała sytuację. Wychowała się w królewskim zamku i została wyszkolona przez wojowników króla, którzy zawsze powtarzali jej, by atakowała drugi raz, nim przeciwnik zdąży dojść do siebie. Nauczyli ją też czegoś, czego nigdy nie zapomniała: bez względu na to, czy ma przy sobie broń, czy nie, zawsze jest uzbrojona. Zawsze może wykorzystać broń przeciwnika.

Gwen siД™gnД™Е‚a za pas McClouda, dobyЕ‚a stamtД…d sztyletu, uniosЕ‚a go wysoko i zatopiЕ‚a miД™dzy jego nogami.

McCloud krzyknД…Е‚ jeszcze gЕ‚oЕ›niej, odsuwajД…c dЕ‚onie od oczu i chwytajД…c siД™ za krocze. BroczyЕ‚ krwiД… miД™dzy nogami. SiД™gnД…Е‚ w dГіЕ‚ i wyjД…Е‚ sztylet, wciД…gajД…c gwaЕ‚townie powietrze.

Była zachwycona swym ciosem, tym, że zemściła się choć trochę. Jednak ku jej zaskoczeniu ta rana, która powaliłaby każdego innego, nie spowolniła McClouda. Ten potwór był nie do zatrzymania. Raniła go mocno, tam, gdzie sobie na to zasłużył, lecz go nie zabiła. Nawet nie osunął się na kolana.

McCloud wyciągnął ociekający krwią sztylet i uśmiechnął się drwiąco. W jego oczach kryła się śmierć. Ruszył w jej kierunku, zaciskając drżące dłonie na sztylecie, i Gwendolyn wiedziała, że wybiła jej godzina. Przynajmniej zginie z odrobiną satysfakcji.

– Teraz wyrwę ci serce i cię nim nakarmię – rzekł. – Poznasz, co to prawdziwy ból.

Gwendolyn przygotowała się na cios sztyletu, wiedząc, że czeka ją bolesna śmierć.

RozlegЕ‚ siД™ krzyk i po chwili peЕ‚nej niedowierzania Gwen ze zdumieniem zdaЕ‚a sobie sprawД™, Ејe to nie ona krzyczy. ByЕ‚ to McCloud; wrzeszczaЕ‚ w mД™czarniach.

Gwen opuściła dłonie i spojrzała w górę, zbita z pantałyku. McCloud upuścił sztylet. Zamrugała gwałtownie, próbując zrozumieć, co się stało.

McCloud staЕ‚ przed niД…, a w jego oku tkwiЕ‚a strzaЕ‚a. KrzyczaЕ‚, broczД…c krwiД… z oczodoЕ‚u. UniГіsЕ‚ dЕ‚oЕ„ i chwyciЕ‚ strzaЕ‚Д™. Gwen nie rozumiaЕ‚a. ZostaЕ‚ trafiony. Ale jak? Przez kogo?

Odwróciła się w kierunku, z którego poszybowała strzała i uradowała się na widok Steffena, kryjącego się z łukiem wśród ogromnej grupy żołnierzy. Nim ktokolwiek zdołał się zorientować, co się dzieje, Steffen wypuścił sześć kolejnych strzał i, jeden po drugim, sześciu żołnierzy stojących przy McCloudzie osunęło się na ziemię ze strzałami w gardłach.

Steffen sięgnął w tył, przymierzając się, by oddać kolejne strzały, lecz dostrzeżono go. Spora grupa żołnierzy przyskoczyła do niego, obezwładniła i zaczęła okładać, aż padł na ziemię.

McCloud, wciąż krzycząc, odwrócił się i zniknął w tłumie. Gwen zdumiało, że wciąż żył. Miała nadzieję, że wykrwawi się na śmierć.

Serce Gwen przepełniło się wdzięcznością dla Steffena, większą niż była w stanie wyrazić. Wiedziała, że zginie tego dnia, lecz teraz przynajmniej nie z ręki McClouda.

W obozie zalegЕ‚a cisza, gdy Andronicus wstaЕ‚ i niespiesznie ruszyЕ‚ w kierunku Gwendolyn. LeЕјaЕ‚a na ziemi, przypatrujД…c siД™, jak podchodzi, niewiarygodnie wysoki, jak gГіra zmierzajД…ca w jej kierunku. Е»oЕ‚nierze, ktГіrych mijaЕ‚, ustawiali siД™ za nim w szeregu. Na polu bitwy zapadЕ‚a martwa cisza. Jedynym dЕєwiД™kiem byЕ‚o wycie wiatru.

Andronicus zatrzymał się kilka stóp od niej. Zawisł nad nią, patrząc w dół. Na jego twarzy nie było ani śladu emocji. Uniósł rękę i powoli przesuwał palcami po skurczonych czerepach, które nawleczone były na jego naszyjnik. Z głębi jego piersi i gardła dobyły się dziwne pomruki. Zdawał się być zarazem wściekły i zaintrygowany.

– Sprzeciwiłaś się wielkiemu Andronicusowi – rzekł powoli.

CaЕ‚y obГіz wsЕ‚uchiwaЕ‚ siД™ w kaЕјde jego sЕ‚owo, brzmiД…ce gЕ‚Д™boko i pradawnie. Jego wЕ‚adczy gЕ‚os rozniГіsЕ‚ siД™ po rГіwninach.

Byłoby łatwiej, gdybyś poddała się swej karze – dodał. – Teraz będziesz musiała się przekonać, co znaczy prawdziwy ból.

Andronicus sięgnął w dół i dobył miecza dłuższego, niż Gwen kiedykolwiek widziała. Musiał mieć długość ośmiu stóp, a jego charakterystyczny świst rozbrzmiał echem po polu bitwy. Trzymał go wysoko w górze, obracając w słońcu. Odbijające się promienie oślepiały Gwen. Andronicus przyglądał się mu, obracając go w dłoni, jak gdyby widział go po raz pierwszy.

– Pochodzisz ze szlachetnego rodu – rzekł. – Przystoi, byś zginęła od ostrza szlachetnego miecza.

Andronicus postД…piЕ‚ dwa kroki naprzГіd, chwyciЕ‚ rД™kojeЕ›Д‡ obiema dЕ‚oЕ„mi i uniГіsЕ‚ miecz wyЕјej.

Gwendolyn zamknęła oczy. Słyszała świszczący wiatr, ruch każdego źdźbła trawy, a przez myśl przelatywały jej różne wspomnienia. Czuła, że jej życie biegnie ku końcowi, myślała o wszystkim, co zrobiła, o wszystkich, których kochała. W swych ostatnich chwilach Gwen myślała o Thorze. Sięgnęła do szyi i zacisnęła mocno dłoń na amulecie, który jej dał. Czuła, jak ten starożytny czerwony kamień rozgrzewa się i przypomniała sobie słowa Thora, gdy go jej ofiarował: ten amulet może uratować twoje życie. Raz.

ZacisnД™Е‚a mocniej dЕ‚oЕ„ i modliЕ‚a siД™ do Boga kaЕјdД… tkankД… swego ciaЕ‚a. Amulet pulsowaЕ‚ w jej dЕ‚oni.

Proszę, Boże, spraw, by ten amulet zadziałał. Proszę, ocal mnie, tylko ten jeden raz. Pozwól mi ujrzeć znów Thora.

Gwen otworzyła oczy, spodziewając się ujrzeć spadający na nią miecz Andronicusa – lecz to, co zobaczyła, zdumiało ją. Andronicus stał, jak gdyby zastygł w miejscu, spoglądając ponad jej ramieniem i obserwując kogoś, kto zbliża się w ich kierunku. Zdawał się być zaskoczony, nawet zdezorientowany, i nie były to emocje, które spodziewała się kiedykolwiek zobaczyć na jego twarzy.

– Opuścisz teraz miecz – dobiegł ją głos zza jej pleców.

Gwendolyn zelektryzowaЕ‚ dЕєwiД™k tego gЕ‚osu. ZnaЕ‚a go. OdwrГіciЕ‚a siД™ i z zaskoczeniem ujrzaЕ‚a osobД™, ktГіrД… znaЕ‚a rГіwnie dobrze, jak wЕ‚asnego ojca.

Argona.

Stał tam w białych szatach i kapturze, a jego utkwione w Andronicusie oczy błyszczały intensywniej, niż kiedykolwiek widziała. Ona i Steffen leżeli na ziemi pomiędzy tymi dwoma tytanami. Były to dwie istoty o niewiarygodnej mocy, jedna – mroku, druga – jasności, tkwiące w impasie naprzeciw siebie. Niemal wyczuwała duchową walkę szalejącą ponad jej głową.

– Ach tak? – rzekł Andronicus drwiąco, uśmiechając się.

Jednak Gwen dostrzegła, że rozciągnięte w uśmiechu wargi Andronicusa drżą, a w jego oczach po raz pierwszy dostrzegła coś na kształt strachu. Nie spodziewała się nigdy, że to zobaczy. Andronicus musiał słyszeć o Argonie. I cokolwiek słyszał, było to wystarczające, by najpotężniejszy dowódca na świecie się przestraszył.

– Nie wyrządzisz dziewczynie więcej krzywdy – powiedział Argon ze spokojem. –Pozwolisz, by się poddała – dodał, robiąc krok naprzód. Jego oczy błyszczały hipnotycznie. – Pozwolisz jej wrócić do jej ludzi. I pozwolisz jej ludziom poddać się, jeśli taką decyzję podejmą. Powiem to tylko raz. Postąpisz mądrze, nie sprzeciwiając się.

Andronicus patrzyЕ‚ na Argona. ZamrugaЕ‚ kilka razy, jak gdyby nie potrafiЕ‚ podjД…Д‡ decyzji.

Po chwili odrzucił głowę w tył i ryknął śmiechem. Był to najgłośniejszy i najmroczniejszy śmiech, jaki Gwen kiedykolwiek słyszała. Wypełnił cały obóz i zdawał się szybować aż po nieboskłon.

– Twe czarnoksięskie sztuczki na mnie nie podziałają, starcze – rzekł Andronicus. – Słyszałem o Wielkim Argonie. Był czas, gdyś był potężny. Potężniejszy niż człowiek, niż smoki, niż same niebiosa – a przynajmniej tak powiadają. Lecz twój czas minął. Teraz nastał nowy czas. Czas wielkiego Andronicusa. Teraz jesteś jedynie reliktem niegdysiejszych czasów, pozostałością przeszłości, gdy rządzili MacGilowie, gdy magia była potężną siłą. Gdy Krąg był nie do pokonania. Lecz twój los spleciony jest z Kręgiem. A Krąg jest teraz słaby. Jak ty.

– Niemądrze postępujesz, stając mi na drodze, starcze. Teraz ucierpisz. Teraz poznasz siłę Wielkiego Andronicusa.

Andronicus uЕ›miechnД…Е‚ siД™ drwiД…co i ponownie uniГіsЕ‚ miecz, mierzД…c w Gwendolyn. Tym razem utkwiЕ‚ spojrzenie w Argonie.

– Zabiję dziewczynę powoli na twych oczach – powiedział Andronicus. – Następnie zabiję garbusa. A później cię okaleczę, lecz pozostawię przy życiu jako chodzący dowód mej potęgi.

Gwendolyn przygotowaЕ‚a siД™ na cios i zadrЕјaЕ‚a, gdy Andronicus opuszczaЕ‚ miecz na jej szyjД™.

Nagle coЕ› siД™ staЕ‚o. UsЕ‚yszaЕ‚a Е›wist przecinajД…cy powietrze, jak gdyby tysiД…ca pЕ‚omieni, a po nim krzyk Andronicusa.

OtworzyЕ‚a oczy, nie dowierzajД…c wЕ‚asnym uszom, i ujrzaЕ‚a twarz Andronicusa Е›ciД…gniД™tД… bГіlem. UpuЕ›ciЕ‚ miecz i padЕ‚ na kolana. PatrzyЕ‚a, jak Argon robi krok naprzГіd, potem kolejny, wyciД…gajД…c przed siebie jednД… dЕ‚oЕ„, z ktГіrej rozchodziЕ‚a siД™ kula fioletowego Е›wiatЕ‚a. Kula rosЕ‚a i rosЕ‚a, otaczajД…c Andronicusa, gdy Argon szedЕ‚ naprzГіd, zbliЕјajД…c siД™ do niego z wyciД…gniД™tД… dЕ‚oniД…. Na jego twarzy nie byЕ‚o Е›ladu emocji.

Andronicus zwinД…Е‚ siД™ w kЕ‚Д™bek na ziemi, otoczony kulД… Е›wiatЕ‚a.

Jego ludzie wydali z siebie stłumiony krzyk, lecz nikt nie śmiał podejść. Byli przestraszeni – lub Argon rzucił na nich jakieś zaklęcie, które nie pozwalało im się poruszyć.

– PRZESTAŃ! – wrzasnął Andronicus, wyciągając ręce w górę i zakrywając uszy. – BŁAGAM!

– Nie skrzywdzisz dziewczyny – rzekł Argon powoli.

– Nie skrzywdzę dziewczyny – powtórzył Andronicus, jak gdyby w transie.

– Uwolnisz ją teraz i pozwolisz, by wróciła do swych ludzi.

– Uwolnię ją teraz i pozwolę, by wróciła do swych ludzi!

– Dasz jej ludziom szansę na to, by się poddali.

– Dam jej ludziom szansę, by się poddali! – wrzasnął Andronicus. – Proszę! Zrobię cokolwiek!

Argon odetchnД…Е‚ gЕ‚Д™boko, po czym cofnД…Е‚ dЕ‚oЕ„. ЕљwiatЕ‚o zniknД™Е‚o, gdy powoli opuszczaЕ‚ rД™kД™.

Gwen podniosЕ‚a wzrok i spojrzaЕ‚a na niego w szoku; nigdy nie widziaЕ‚a, by Argon uЕјywaЕ‚ swych mocy i ledwie byЕ‚a w stanie to wszystko pojД…Д‡. CzuЕ‚a siД™ tak, jak gdyby patrzyЕ‚a na rozwierajД…ce siД™ niebiosa.

– Jeśli przyjdzie nam się znów spotkać, wielki Andronicusie – powiedział Argon powoli, patrząc w dół na leżącego i jęczącego Andronicusa. – Będzie to w drodze ku najmroczniejszym czeluściom śmierci.




ROZDZIAЕЃ DRUGI


Thor szarpał się, próbując wyrwać się żołnierzom Imperium, którzy trzymali go mocno w miejscu, i przyglądał się bezradnie jak Durs, człowiek, którego uważał kiedyś za swego brata, unosi miecz, by go zabić.

Thor zamknД…Е‚ oczy i zebraЕ‚ siД™ w sobie, wiedzД…c, Ејe nadszedЕ‚ jego czas. WyrzucaЕ‚ sobie, Ејe byЕ‚ tak gЕ‚upi, tak ufny. To od poczД…tku byЕ‚a puЕ‚apka, od poczД…tku prowadzili go jak owieczkД™ na rzeЕє. Co gorsza, pozostali chЕ‚opcy liczyli, Ејe jako przywГіdca, Thor nimi pokieruje. ZawiГіdЕ‚ nie tylko siebie, lecz rГіwnieЕј pozostaЕ‚ych. Jego naiwnoЕ›Д‡, jego ufna natura postawiЕ‚y ich wszystkich w niebezpieczeЕ„stwie.

Thorgrin szarpał się, z całych sił próbując przywołać swą moc, gdzieś z wewnątrz, ledwie tyle, by się wyrwać, by móc się bronić.

Jednak, choć bardzo się starał, nie udawało mu się to. On sam zaś nie był wystarczająco silny, by wyrwać się z rąk wszystkich żołnierzy, którzy go trzymali.

Thor czuł podmuchy wiatru na twarzy, gdy Durs opuszczał miecz, i przygotowywał się na nieuniknione uderzenie stali. Nie był gotowy na śmierć. Oczyma wyobraźni widział Gwendolyn, Krąg, czekających na niego. Czuł, że ją także zawiódł.

Nagle Thor usłyszał dźwięk ciała uderzającego o ciało, otworzył oczy i ze zdumieniem spostrzegł, że wciąż żyje. Ręka Dursa zastygła w powietrzu. Chwycił go za nadgarstek ogromny żołnierz Imperium, który górował nad nim – co nie było łatwe, zważywszy na posturę Dursa. Zatrzymał nadgarstek Dursa jedynie cale od Thora.

Durs odwrГіciЕ‚ siД™ do ЕјoЕ‚nierza Imperium. Na jego twarzy odmalowaЕ‚o siД™ zdumienie.

– Nasz przywódca nie chce, by ich zabijać – wymamrotał ponuro do Dursa. – Chce ich dostać żywych. Jako więźniów.

– Nikt nas nie uprzedził – zaoponował Durs.

– Według umowy mieliście pozwolić nam ich zabić! – dodał Dross.

– Warunki umowy uległy zmianie – rzekł żołnierz.

– Nie możecie tak postąpić! – zawołał Drake.

– Ach tak? – odrzekł ponuro, odwracając się do niego. – Możemy postępować, jak tylko nam się podoba. Tak w zasadzie was także teraz pojmiemy – żołnierz uśmiechnął się. – Im więcej legionistów do wykupienia, tym lepiej.

Durs spojrzaЕ‚ na ЕјoЕ‚nierza i na jego twarzy pojawiЕ‚o siД™ oburzenie. Po chwili dziesiД…tki ЕјoЕ‚nierzy rzuciЕ‚y siД™ na trzech braci. Powalili ich na ziemiД™ i skrД™powali im rД™ce.

Thor skorzystaЕ‚ z powstaЕ‚ego zamieszania, odwrГіciЕ‚ siД™ i rozejrzaЕ‚ w poszukiwaniu Krohna, ktГіrego dostrzegЕ‚ ledwie kilka stГіp dalej, przyczajonego w cieniu, wciД…Еј lojalnie u jego boku.

– Krohn, pomóż! – krzyknął Thor. – TERAZ!

Krohn rzucił się do działania, warcząc. Skoczył i zatopił kły w gardle żołnierza Imperium, który trzymał rękę Thora. Thor wykręcił się, a Krohn skoczył od jednego żołnierza do drugiego, gryząc i drapiąc, aż Thor mógł się uwolnić i chwycić swój miecz. Odwrócił się i jednym ruchem ściął trzy głowy.

Thor podbiegł do Reece’a, który stał najbliżej niego, i dźgnął trzymającego go żołnierza w pierś, uwalniając Reece’a i umożliwiając mu dobycie miecza i przyłączenie się do walki. Obaj pospieszyli do swych braci legionistów, atakując stojących przy nich żołnierzy i uwalniając Eldena, O’Connora, Convala i Convena.

Pozostali żołnierze zajęci byli obezwładnianiem Drake’a, Dursa i Drossa, a gdy odwrócili się i dostrzegli, co się dzieje, było już za późno. Thor, Reece, O’Connor, Elden, Conval i Conven byli wolni, każdy z bronią w ręku. Przeciwnik nadal miał nad nimi ogromną przewagę liczebną i Thor wiedział, że czeka ich niełatwa walka. Lecz teraz przynajmniej mieli jakieś szanse. Niezrażeni, rzucili się zajadle na wroga.

Stu ЕјoЕ‚nierzy Imperium ruszyЕ‚o na nich. Thor usЕ‚yszaЕ‚ pisk wysoko w gГіrze, podniГіsЕ‚ gЕ‚owД™ i ujrzaЕ‚ Estopheles. Jego sokolica zanurkowaЕ‚a i wydrapaЕ‚a oczy dowodzД…cemu ЕјoЕ‚nierzowi Imperium, ktГіry upadЕ‚ na ziemiД™, mЕ‚ГіcД…c rД™koma. NastД™pnie Estopheles rzuciЕ‚a siД™ na kilku kolejnych, pokonujД…c ich jednego po drugim.

Thor umieścił w swej procy kamień i cisnął nim, uderzając jednego z szarżujących w skroń i powalając go, nim zdołał ich dosięgnąć; O’Connor zdołał wypuścić dwie strzały, które trafiły idealnie do celu, a Elden rzucił włócznią, przebijając dwóch żołnierzy, którzy padli na ziemię. Był to dobry początek – lecz pozostało im stu żołnierzy do zabicia.

Spotkali siД™ poЕ›rodku z donoЕ›nym okrzykiem bitewnym. Tak, jak uczono go podczas szkolenia, Thor skupiЕ‚ siД™ na jednym ЕјoЕ‚nierzu w szczegГіlnoЕ›ci. WybraЕ‚ najwiД™kszego i najstraszniejszego, jakiego mГіgЕ‚ znaleЕєД‡. UniГіsЕ‚ wysoko miecz. RozlegЕ‚ siД™ zgrzyt metalu, gdy mД™Ејczyzna zablokowaЕ‚ miecz Thora swД… tarczД… i natychmiast opuЕ›ciЕ‚ mЕ‚ot na jego gЕ‚owД™.

Thor odsunД…Е‚ siД™ i gdy mЕ‚ot ugrzД…zЕ‚ w ziemi, dobyЕ‚ sztyletu zza pasa i zatopiЕ‚ go w ciele przeciwnika; mД™Ејczyzna padЕ‚ martwy.

Thor uniósł tarczę w sam czas, by zablokować ciosy dwóch napastników, po czym parował swoim mieczem i zabił jednego z nich. Zamierzał zamachnąć się na drugiego, gdy kątem oka dostrzegł ostrze spadające na niego z tyłu; musiał odwrócić się i zablokować je tarczą.

Thora atakowano teraz ze wszystkich stron. Wróg miał nad nim przewagę liczebną i Thor mógł jedynie blokować spadające na niego ciosy. Nie miał czasu ani sił atakować – pozostało mu jedynie się bronić. Nacierało na niego coraz więcej żołnierzy.

Thor rozejrzał się i ujrzał, że jego bracia legioniści również znajdują się w opałach: każdy z nich zdołał zabić jednego lub dwóch żołnierzy – lecz było ich znacznie mniej i płacili za to wysoką cenę, obrywając z każdej strony. Thor widział, że szczęście się od nich odwraca – mimo Krohna, który skakał i atakował, i Indry, która podnosiła kamienie i ciskała nimi w żołnierzy. Było kwestią czasu, nim ich otoczą i wykończą.

– Uwolnijcie nas! – dobiegł ich głos.

Thor odwrócił się i ujrzał Drake’a, skrępowanego sznurem obok swych braci, ledwie kilka stóp dalej.

– Uwolnijcie nas! – powtórzył Drake. – Pomożemy wam walczyć! Walczymy dla tej samej sprawy.

Odpierając kolejny silny cios tarczą, tym razem topora bitewnego, Thor zrozumiał, że trzy dodatkowe pary rąk znacznie by im pomogły. Bez nich nie mieli szans na pokonanie wszystkich tych żołnierzy. Thor czuł, że nie może już ufać trzem braciom, lecz w tej chwili nie miał nic do stracenia. Wszak oni również mieli powód, by walczyć.

Thor zablokowaЕ‚ kolejny cios miecza, po czym padЕ‚ na kolana i przetoczyЕ‚ siД™ miД™dzy nogami ЕјoЕ‚nierzy kilka stГіp dalej, aЕј znalazЕ‚ siД™ przy braciach. PrzyskoczyЕ‚ i rozciД…Е‚ kolejno sznury krД™pujД…ce kaЕјdego z nich. ChroniЕ‚ ich od ciosГіw, gdy kaЕјdy z nich dobywaЕ‚ swego miecza i przyЕ‚Д…czaЕ‚ siД™ do walki.

Drake, Dross i Durs natarli na gęsty tłum żołnierzy Imperium i atakowali, uderzali, odpierali i dźgali. Każdy z nich był wprawnym wojownikiem słusznej postury – i zaskoczyli żołnierzy Imperium, zabijając natychmiast kilku z nich i zwiększając szanse na zwycięstwo legionistów. Thor miał mieszane odczucia co do uwolnienia ich po tym, jak postąpili – jednak zważywszy na okoliczności, zdawała się to być najmądrzejsza decyzja. Lepsze to niż śmierć.

Teraz w dziewiД™ciu stawiali czoЕ‚a jakimЕ› osiemdziesiД™ciu wojownikom. Szanse nadal byЕ‚y nikЕ‚e, lecz wiД™ksze niЕј wczeЕ›niej.

Legioniści polegali na swych umiejętnościach nabytych w trakcie ćwiczeń podczas Rytuału Stu, gdy niezliczoną ilość razy uczono ich walczyć, gdy zostaną otoczeni, a wróg będzie miał przewagę liczebną; robili to, czego uczyli ich Kolk i Brom: wycofali się i utworzyli zwarty krąg, stając tyłem do siebie i walcząc ze zbliżającymi się żołnierzami Imperium. Przybycie trzech dodatkowych wojowników dodało im sił i odżyli, walcząc z większą werwą niż wcześniej.

Conval dobył swego kiścienia, zakręcił nim i raz po raz atakował wroga. Zdołał zabić trzech żołnierzy, nim wyrwano mu łańcuch. Jego brat Conven używał buzdyganu, celując nisko i raniąc żołnierzy w nogi nabijaną kolcami metalową kulą. O’Connor nie mógł używać łuku z takiej odległości, lecz zdołał wyciągnąć dwa rzucane sztylety zza pasa i posłać je w stronę wroga, powalając dwóch żołnierzy. Elden zaciekle miotał swym oburęcznym młotem bitewnym, sypiąc dokoła silnymi ciosami. Thor i Reece zręcznie blokowali i odpierali uderzenia swymi mieczami. Przez chwilę Thor miał dobre przeczucie.

Wtem kД…tem oka dostrzegЕ‚ coЕ›, co go zaniepokoiЕ‚o. SpostrzegЕ‚, Ејe jeden z braci odwraca siД™ i wbiega do Е›rodka krД™gu Legionu; Thor odwrГіciЕ‚ siД™ i ujrzaЕ‚ Dursa. NacieraЕ‚, lecz nie na ЕјoЕ‚nierza Imperium, a na niego. Na Thora. Prosto na jego plecy.

Działo się to zbyt szybko i Thor, który odpierał dwóch żołnierzy przed sobą, nie zdążył odwrócić się na czas.

Thor wiedziaЕ‚, Ејe przyjdzie mu zginД…Д‡. Od ciosu w plecy zadanego z rД…k chЕ‚opaka, ktГіrego kiedyЕ› uwaЕјaЕ‚ za swego brata, chЕ‚opaka, ktГіremu naiwnie dwa razy zawierzyЕ‚.

Nagle Conval wyłonił się przed Thorem, by go obronić.

I gdy Durs opuЕ›ciЕ‚ miecz na plecy Thora, ostrze miast w nim zatopiЕ‚o siД™ w piersi Convala.

Thor obrГіciЕ‚ siД™ i krzyknД…Е‚:

– CONVAL!

Conval staЕ‚ bez ruchu, otworzywszy szeroko oczy na chwilД™ przed Е›mierciД…, wpatrujД…c siД™ w zatopiony w jego sercu miecz i broczД…cД… z piersi krew.

Durs staЕ‚, patrzД…c na niego, rГіwnie jak on zaskoczony.

Conval osunął się na kolana, a z jego piersi wypływała krew. Thor widział, w zwolnionym tempie, jak Conval, bliski mu brat legionista, chłopak, którego kochał jak brata, upada twarzą na ziemię, martwy. Wszystko po to, by uratować Thorowi życie.

Durs stał nad nim, patrząc w dół. Zdawał się być zszokowany tym, co przed chwilą uczynił.

Thor rzucił się, by zabić Dursa – lecz uprzedził go Conven. Brat bliźniak Convala pospieszył naprzód i zamachnął się mocno mieczem. Pozbawił Dursa głowy i jego ciało bezwładnie opadło na ziemię.

Thor poczuЕ‚ pustkД™ w Е›rodku, przytЕ‚oczony ciД™Ејarem winy. PopeЕ‚niЕ‚ o jeden bЕ‚Д…d za duЕјo w ocenie ludzi. Gdyby nie uwolniЕ‚ Dursa, Conval moЕјe nadal by ЕјyЕ‚.

LegioniЕ›ci stali tyЕ‚em do ЕјoЕ‚nierzy Imperium, uЕ‚atwiajД…c im atak. Wlali siД™ w sam Е›rodek rozbitego krД™gu i Thor czuЕ‚, jak mЕ‚ot bitewny uderza go w plecy; siЕ‚a ciosu posЕ‚aЕ‚a go na ziemiД™ twarzД… naprzГіd.

Nim zdążył wstać, kilku żołnierzy skoczyło na niego; poczuł ich stopy na swych plecach, a następnie szarpnięcie, gdy jeden z nich nachylił się i schwycił go za włosy, pochylając się nad nim ze sztyletem.

– Pożegnaj się, młodzieńcze – rzekł żołnierz.

Thor zamknД…Е‚ oczy i wtedy poczuЕ‚, Ејe przenosi siД™ do innego Е›wiata.

Proszę, Boże, powiedział Thor do siebie. Pozwól mi przeżyć ten dzień. Daj mi siłę, by zabić tych żołnierzy. Pozwól umrzeć innego dnia, w innym miejscu, z honorem. Pozwól żyć wystarczająco długo, by pomścić te śmierci. By zobaczyć Gwendolyn ostatni raz.

Thor leЕјaЕ‚ na ziemi, patrzД…c na opadajД…cy sztylet i miaЕ‚ wraЕјenie, Ејe czas zwalnia tak bardzo, Ејe niemal siД™ zatrzymuje. PoczuЕ‚ nagЕ‚e uderzenie gorД…ca, przechodzД…ce z nГіg przez tors i ramiona, aЕј do dЕ‚oni, do czubkГіw jego palcГіw. TowarzyszyЕ‚o mu mrowienie tak intensywne, Ејe nie potrafiЕ‚ nawet zacisnД…Д‡ dЕ‚oni. CzuЕ‚, Ејe przepЕ‚ywa przez niego nieprawdopodobny strumieЕ„ ciepЕ‚a i energii.

Thor odwrГіciЕ‚ siД™, czujД…c w sobie nowД… energiД™. SkierowaЕ‚ dЕ‚oЕ„ na swego przeciwnika. BiaЕ‚a kula Е›wiatЕ‚a wystrzeliЕ‚a z jego dЕ‚oni i rzuciЕ‚a napastnikiem przez pole bitwy. LecД…c, przewrГіciЕ‚ kilku innych ЕјoЕ‚nierzy.

Thor wstaЕ‚, przepeЕ‚niony energiД…, i wymierzaЕ‚ dЕ‚oniД… w rГіЕјne miejsca pola bitwy. PosyЕ‚aЕ‚ wszД™dzie biaЕ‚e kule Е›wiatЕ‚a, jak fala zniszczenia, tak szybkie i silne, Ејe po kilku minutach wszyscy ЕјoЕ‚nierze Imperium leЕјeli bezwЕ‚adnie, martwi.

Gdy zamieszanie ucichło, Thor rozejrzał się. On, Reece, O’Connor, Elden i Conven żyli. W pobliżu byli również Krohn i Indra, także żywi. Krohn dyszał ciężko. Wszyscy żołnierze Imperium nie żyli. A nieopodal nich leżał martwy Conval.

Dross rГіwnieЕј nie ЕјyЕ‚. LeЕјaЕ‚ z imperialnym mieczem wbitym w serce.

Przeżył jedynie Drake. Leżał na ziemi, jęcząc, z raną brzucha zadaną przez sztylet jednego z żołnierzy Imperium. Thor podszedł do niego, a Reece, O’Connor i Elden podciągnęli go gwałtownie w górę. Jęknął z bólu.

Drake, wijД…c siД™ z bГіlu, na wpГіЕ‚ Е›wiadomy, uЕ›miechnД…Е‚ siД™ drwiД…co, bezczelnie.

– Trzeba było nas zabić na samym początku – rzekł Drake. Z jego ust sączyła się krew. Zaniósł się długim kaszlem. – Zawsze byłeś zbyt naiwny. Zbyt głupi.

Thor czuł, jak krew napływa mu do twarzy. Poczuł jeszcze większą wściekłość na siebie za to, że im zawierzył. Jednak największą wściekłość budziło w nim to, że skutkiem jego naiwności była śmierć Convala.

– Zapytam cię o to tylko raz – warknął Thor. – Powiedz prawdę, a pozwolimy ci żyć. Skłam, a podążysz śladami swych dwu braci. Wybór należy do ciebie.

Drake zakasЕ‚aЕ‚ kilka razy.

– Gdzie jest Miecz? – zapytał Thor. – Tym razem mów prawdę.

Drake zakasЕ‚aЕ‚ znowu i w koЕ„cu podniГіsЕ‚ gЕ‚owД™. SpojrzaЕ‚ w gГіrД™, w oczy Thora, a jego spojrzenie przepeЕ‚nione byЕ‚o nienawiЕ›ciД….

– Jezioro Głębin – odrzekł w końcu.

Thor spojrzaЕ‚ na pozostaЕ‚ych, lecz oni patrzyli na niego rГіwnie zbici z tropu.

– Jezioro Głębin? – spytał Thor.

– To jezioro bez dna – wtrąciła się Indra, występując naprzód. – Po drugiej stronie Wielkiej Pustyni. To jezioro nieprzeniknionych głębin.

Thor spojrzał wilkiem na Drake’a.

– Dlaczego? – spytał.

Drake zakasЕ‚aЕ‚, coraz bardziej tracД…c siЕ‚y.

– Rozkazy Garetha – rzekł Drake. – Chciał umieścić go w takim miejscu, z którego nikt go nie odzyska.

– Dlaczego? – nalegał Thor, zdezorientowany. – Dlaczego chce zniszczyć Miecz?

Drake podniГіsЕ‚ wzrok i spojrzaЕ‚ mu w oczy.

– Skoro on nie może go podnieść – powiedział Drake. – Nikomu nie może się to udać.

Thor przyglД…daЕ‚ mu siД™ dЕ‚ugo, badawczo i w koЕ„cu upewniЕ‚ siД™, Ејe mГіwi prawdД™.

– Mamy zatem niewiele czasu – rzekł Thor, przygotowując się, by wyruszyć w drogę.

Drake pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

– Nigdy nie dotrzecie tam na czas – rzekł Drake. – Mają nad wami wiele dni przewagi. Miecz przepadł na zawsze. Poddajcie się, wróćcie do Kręgu i oszczędźcie siebie.

Thor potrzД…snД…Е‚ gЕ‚owД….

– Nie myślimy jak ty – odrzekł. – Nie żyjemy po to, by ocalić nasze życia. Żyjemy dla męstwa, dla naszego kodeksu. I pójdziemy tam, dokąd nas zaprowadzi.

– Widzisz, dokąd wasze męstwo doprowadziło was teraz – powiedział Drake. – Nawet ze swym męstwem jesteś głupcem, podobnie jak pozostali. Męstwo jest nic nie warte.

Thor uЕ›miechnД…Е‚ siД™ do niego drwiД…co. Nie mieЕ›ciЕ‚o mu siД™ w gЕ‚owie, Ејe dorastaЕ‚ w jednym domu i spД™dziЕ‚ caЕ‚e dzieciЕ„stwo z tД… kreaturД….

Kłykcie Thora zbielały, gdy zaciskał dłoń na rękojeści swego miecza, bardziej niż kiedykolwiek pragnąc zabić tego chłopaka. Oczy Drake’a powędrowały za dłońmi Thora.

– Dalej – powiedział Drake. – Zabij mnie. Zrób to raz, a dobrze.

Thor przypatrywał mu się długo i uważnie, paląc się, by to zrobić. Lecz przyrzekł Drake’owi, że jeśli powie prawdę, nie zabije go. A zawsze dotrzymywał danego słowa.

– Nie zrobię tego – rzekł w końcu Thor. – Choćbyś nie wiem jak na to zasługiwał. Nie zginiesz z mej ręki, gdyż to oznaczałoby, że upadłem tak nisko, jak ty.

Gdy Thor zaczął się odwracać, Conven ruszył naprzód i wrzasnął:

– Za mojego brata!

Nim którykolwiek z nich zdążył zareagować, Conven uniósł miecz i zatopił go w sercu Drake’a. W oczach Convena płonęło szaleństwo, żal, gdy trzymał Drake’a w śmiertelnym uścisku i patrzył, jak jego bezwładne ciało opada na ziemię.

Thor spojrzał w dół i wiedział, że ta śmierć nie powetuje Convenowi jego straty. Straty ich wszystkich. Lecz było to przynajmniej niewielkie zadośćuczynienie.

Thor spojrzaЕ‚ na rozciД…gajД…ce siД™ przed nimi poЕ‚acie pustyni. WiedziaЕ‚, Ејe Miecz jest gdzieЕ› poza jej granicami. ZdawaЕ‚o siД™, Ејe jest na innej planecie. Gdy myЕ›laЕ‚, Ејe ich wyprawa dobiega koЕ„ca, okazaЕ‚o siД™, Ејe jeszcze siД™ nawet nie rozpoczД™Е‚a.




ROZDZIAЕЃ TRZECI


Erec siedziaЕ‚ wЕ›rГіd dziesiД…tkГіw rycerzy w sali zbrojeЕ„ w zamku ksiД™cia, bezpieczny za murami Savarii. Wszyscy byli poobijani po starciu z tymi potworami. Obok niego siedziaЕ‚ jego przyjaciel Brandt, ktГіry skryЕ‚ gЕ‚owД™ w dЕ‚oniach, podobnie jak wielu innych rycerzy w sali. W pomieszczeniu panowaЕ‚a ponura atmosfera.

Erec teЕј to czuЕ‚. BolaЕ‚ go kaЕјdy miД™sieЕ„ po bitwie z ludЕєmi moЕјnowЕ‚adcy i ze stworami. ByЕ‚ to jeden z najciД™Ејszych dni bitew, jakie pamiД™taЕ‚, i ksiД…ЕјД™ straciЕ‚ zbyt wielu ludzi. Erec rozmyЕ›laЕ‚ o tym wszystkim i zdaЕ‚ sobie sprawД™ z tego, Ејe gdyby nie Alistair, on, Brandt i inni juЕј by teraz nie Ејyli.

Ereca obezwładniała niewymowna wdzięczność w stosunku do niej – a nawet więcej, zupełnie nowy rodzaj miłości. Intrygowała go również, i to bardziej niż kiedykolwiek. Od początku wyczuwał, że jest wyjątkowa, a nawet, że tkwi w niej jakaś potęga. Lecz wydarzenia tego dnia dowiodły, że tak jest. Płonęła w nim chęć, by dowiedzieć się więcej o tym, kim jest, o tajemnicy jej pochodzenia. Lecz przysiągł nie wtrącać się – a zawsze dotrzymywał słowa.

Erec nie mógł się doczekać, aż to spotkanie dobiegnie końca i znowu ją ujrzy.

Rycerze księcia siedzieli tu od wielu godzin, wracając do sił, próbując zrozumieć, co się stało i sprzeczając się, co robić dalej. Tarcza opadła i Erec wciąż starał się pojąć, jakie będą tego skutki. Oznaczało to, że Savaria jest teraz narażona na atak; co gorsza, do miasta napływali posłańcy z wieściami o najeździe Andronicusa, o tym, co stało się w Królewskim Dworze i w Silesii. Erec stracił ducha. Serce wołało, by dołączył do braci z Gwardii, by bronił swych rodzinnych osad. Lecz oto był tu, w Savarii, gdzie rzucił go los. Tutaj także był potrzebny: miasto księcia i jego ludzie byli strategiczną częścią imperium MacGila i oni także potrzebowali ochrony.

Napływały do nich raporty o tym, że Andronicus wysłał jeden ze swych batalionów, by zaatakować Savarię, i Erec wiedział, że jego milionowa armia wkrótce rozprzestrzeni się po każdym zakątku Kręgu. Gdy Andronicus skończy, nie pozostawi po sobie nic. Erec słyszał o podbojach Andronicusa całe swoje życie i wiedział, że nikt nie może się z nim równać, jeśli chodzi o okrucieństwo. Wiedzieli, że kilka setek ludzi księcia nie będzie w stanie przeciwstawić się im. Savaria stała na przegranej pozycji.

– Uważam, że powinniśmy się poddać – rzekł doradca księcia, stary wojownik o srebrnych włosach, który siedział pochylony nad długim, prostokątnym drewnianym stołem, zatracony w swym kuflu piwa, rzucając metalową rękawicę na drewno. Pozostali żołnierze ucichli i spojrzeli na niego.

– Cóż innego nam pozostaje? – dodał. – Jest nas ledwie kilka setek przeciwko milionowi wroga.

– Może uda nam się bronić, choćby utrzymać miasto – rzekł inny żołnierz.

– Lecz jak długo? – spytał inny.

– Wystarczająco długo, by MacGil mógł przybyć nam z odsieczą, jeśli uda nam się tyle wytrwać.

– MacGil nie żyje – rzekł inny żołnierz. – Nikt nam nie pomoże.

– Lecz jego córka żyje – zaprotestował inny. – Oraz jego ludzie. Nie pozostawią nas tu samych!

– Ledwie sami są w stanie się bronić! – wykrzyknął inny.

MД™ЕјczyЕєni oЕјywili siД™, mamroczД…c i kЕ‚ГіcД…c siД™ miД™dzy sobД…, przekrzykujД…c siД™, nie dochodzД…c do Ејadnego rozwiД…zania.

Erec przyglądał się temu wszystkiemu i czuł pustkę wewnątrz. Ledwie kilka godzin wcześniej przybył posłaniec z potwornymi wieściami o najeździe Andronicusa i o tym – a dla Ereca były to nawet gorsze wieści, i dotarły do niego dopiero teraz – że zamordowano MacGila. Erec był tak daleko od Królewskiego Dworu przez tak długo, że usłyszał o tym po raz pierwszy – gdy to się stało, poczuł, jak gdyby w jego piersi zatopiono sztylet. Kochał MacGila jak ojca i ta strata wywołała w nim większą pustkę, niż był w stanie wyrazić.

W sali zapadЕ‚a cisza, gdy ksiД…ЕјД™ odchrzД…knД…Е‚. Wszystkie spojrzenia skierowaЕ‚y siД™ w jego stronД™.

– Możemy się bronić przed atakiem – rzekł książę powoli. – Z naszymi umiejętnościami i wytrzymałością tych murów jesteśmy w stanie utrzymać miasto przed armią pięć razy większą od naszej – może nawet dziesięć razy większą. Mamy wystarczająco dużo zapasów, by przetrzymać oblężenie, które będzie trwało wiele tygodni. Bylibyśmy w stanie zwyciężyć każdą zwyczajną armię.

WestchnД…Е‚.

– Jednakże Imperium wyróżnia się niezwyczajną armią – dodał. – Nie możemy się bronić przed milionem mężczyzn. Byłoby to daremne.

PrzerwaЕ‚.

– Podobnie jak kapitulacja. Wszyscy wiemy, co Andronicus robi ze swymi jeńcami. Wygląda na to, że tak czy inaczej zginiemy. Musimy zatem zdecydować, czy wolimy zginąć w boju, czy w niewoli. Rzeknę, w boju!

W pomieszczeniu rozlegЕ‚y siД™ okrzyki aprobaty. Erec zgadzaЕ‚ siД™ z ksiД™ciem.

– Nie pozostaje nam zatem żadne inne wyjście – ciągnął dalej książę. – Będziemy bronić Savarii. Nigdy się nie poddamy. Być może zginiemy, lecz zginiemy wszyscy razem.

W sali zapadЕ‚a ciД™Ејka cisza. Pozostali z powagД… kiwali do siebie gЕ‚owami. WyglД…daЕ‚o to tak, jakby wszyscy szukali innej odpowiedzi.

– Jest inny sposób – rzekł w końcu Erec, podnosząc głos.

CzuЕ‚, Ејe spojrzenia wszystkich kierujД… siД™ na niego.

KsiД…ЕјД™ skinД…Е‚ gЕ‚owД… w jego stronД™, dajД…c mu znak, by mГіwiЕ‚.

– Możemy zaatakować – rzekł Erec.

– Zaatakować? – zawołali zaskoczeni żołnierze. – Kilka setek naszych wojowników ma zaatakować milion mężczyzn? Erecu, wiem, żeś nieustraszony. Ale czyś postradał zmysły?

Erec pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД… ze Е›miertelnД… powagД….

– Nie bierzecie pod rozwagę tego, że ludzie Andronicusa nie spodziewają się ataku. Zyskamy przewagę dzięki zaskoczeniu. Tak jak rzekliście, tkwiąc tutaj, broniąc się, zginiemy. Jeśli zaatakujemy, pokonamy znacznie większą ilość mężczyzn; co ważniejsze, jeśli zaatakujemy we właściwy sposób i we właściwym miejscu, może uda nam się coś więcej niż tylko ich odeprzeć – może nam się udać ich zwyciężyć.

– Zwyciężyć?! – krzyknęli wszyscy, patrząc na Ereca, zupełnie zbici z pantałyku.

– Co masz na myśli? – spytał książę.

– Andronicus będzie się spodziewał, że zostaniemy tutaj, że będziemy bronić miasta za jego murami – wyjaśnił Erec. – Jego ludzie nie będą się spodziewać, że zajmiemy jakiś punkt poza miastem. Tutaj w mieście mamy mocne mury – lecz tam, na zewnątrz, po naszej stronie stoi element zaskoczenia. A zaskoczenie zawsze jest lepsze niż siła. Jeśli uda nam się zająć ten punkt, uda nam się skierować ich wszystkich w jedno miejsce, z którego będziemy mogli atakować. Mówię o Wschodnim Jarze.

– Wschodnim Jarze? – spytał jeden z wojowników.

Erec skinД…Е‚ gЕ‚owД….

– To wąska szczelina między dwoma urwiskami, jedyne przejście przez Góry Kawońskie, oddalona o dobry dzień drogi stąd. Jeśli ludzie Andronicusa zmierzają w naszym kierunku, najkrótsza droga prowadzi przez Jar. W przeciwnym razie musieliby wspiąć się i przejść przez góry. Droga biegnąca z północy jest zbyt wąska i zbyt błotnista o tej porze roku – straciłby tygodnie, gdyby ją obrał. A od południa musiałby przeprawić się przez Rzekę Fjord.

KsiД…ЕјД™ spojrzaЕ‚ na Ereca z podziwem, pocierajД…c brodД™ i myЕ›lД…c.

– Możesz mieć rację. Andronicus może poprowadzić swych ludzi przez jar. Każda inna armia okazałaby tym najwyższą pychę. Lecz on, jego milion ludzi, może tak właśnie postąpić.

Erec skinД…Е‚ gЕ‚owД….

– Jeśli zdołamy dotrzeć tam przed nimi, uda się nam ich zaskoczyć, złapać ich w zasadzkę. Z takiej pozycji kilku będzie w stanie stawić opór kilku tysiącom.

Pozostali ЕјoЕ‚nierze spojrzeli na Ereca z czymЕ› w rodzaju nadziei i podziwu, i w sali zalegЕ‚a gД™sta cisza.

– Odważny plan, przyjacielu – rzekł książę. – Lecz śmiały z ciebie wojownik. Zawsze taki byłeś – książę skinął na sługę. – Przynieś mapę!

ChЕ‚opiec wybiegЕ‚ z sali i wrГіciЕ‚ innym wejЕ›ciem, trzymajД…c w dЕ‚oni duЕјy zwГіj pergaminu. RozwinД…Е‚ go na stole i ЕјoЕ‚nierze zebrali siД™ wokГіЕ‚ niego i pochylili.

Erec wyciД…gnД…Е‚ dЕ‚oЕ„ i odnalazЕ‚ na mapie SavariД™. NakreЕ›liЕ‚ palcem liniД™ prowadzД…cД… na wschГіd, zatrzymujД…c siД™ na Wschodnim Jarze. Ta wД…ska szczelina otoczona byЕ‚a gГіrami ciД…gnД…cymi siД™ daleko jak okiem siД™gnД…Д‡.

– Doskonale – rzekł jeden z żołnierzy.

Inni pokiwali gЕ‚owami, pocierajД…c brody.

– Słyszałem historie, w których kilka tuzinów mężczyzn odparło tysiące w jarze – rzekł jeden z żołnierzy.

– Bajania starych bab – powiedział cynicznie inny. – Owszem, zaskoczymy ich. Lecz cóż poza tym? Nie będą nas chroniły nasze mury.

– Będą nas chroniły naturalne mury – zaprotestował inny żołnierz. – Te góry to setki stóp solidnych ścian.

– Żaden sposób nie gwarantuje bezpieczeństwa – dodał Erec. – Jak rzekł książę, zginiemy tutaj, albo zginiemy tam. Rzeknę, zgińmy tam. Zwycięstwo sprzyja śmiałym.

KsiД…ЕјД™ pocieraЕ‚ brodД™ przez dЕ‚ugi czas, w koЕ„cu pokiwaЕ‚ gЕ‚owД…, odchyliЕ‚ siД™ w tyЕ‚ i zwinД…Е‚ mapД™.

– Gotujcie swój oręż! – zawołał. – Wyruszamy jeszcze dziś!


*

Erec, odziany znów w pełną zbroję, z mieczem u pasa, podążał korytarzem zamku księcia w kierunku przeciwnym niż reszta mężczyzn. Pozostała mu do zrobienia jeszcze jedna ważna rzecz, nim wyruszy na bitwę, która mogła być jego ostatnią.

Musiał zobaczyć się z Alistair.

Od czasu, gdy wrócili z bitwy, Alistair czekała w zamku, w swej komnacie w dalszej części korytarza, aż przyjdzie do niej Erec. Spodziewała się radosnego spotkania i tracił ducha na myśl, iż będzie musiał jej przekazać złe wieści, że znów ją opuszcza. Niewielką ulgę przynosiła mu myśl, że ona pozostanie tutaj, bezpieczna za murami zamku, i czuł się bardziej zdeterminowany niż kiedykolwiek, by zadbać o jej bezpieczeństwo, by powstrzymać Imperium. Bolało go serce na myśl o tym, że musi ją opuścić – nie pragnął niczego więcej, niż spędzać z nią czas od kiedy złożyli sobie przysięgę. Lecz zdawało się, że nie jest im to pisane.

Erec minął zakręt. Jego ostrogi pobrzękiwały, odbijając się echem od pustoszejących zamkowych korytarzy. Gotował się na pożegnanie, które – jak wiedział – będzie bolesne. Dotarł w końcu do starożytnych łukowatych drewnianych drzwi i zastukał delikatnie swą rękawicą.

DobiegЕ‚ go odgЕ‚os zbliЕјajД…cych siД™ krokГіw i po chwili drzwi otworzyЕ‚y siД™. Serce zabiЕ‚o mu mocniej, jak zawsze, gdy widziaЕ‚ Alistair. StaЕ‚a na progu, ze swymi dЕ‚ugimi, rozwichrzonymi jasnymi wЕ‚osami i ogromnymi, przejrzystymi oczyma, wpatrujД…c siД™ w niego jak w zjawД™. Za kaЕјdym razem, gdy jД… widziaЕ‚, zdawaЕ‚a mu siД™ piД™kniejsza.

Erec wszedł do środka i objął ją, a ona oplotła go ramionami. Trzymała go mocno przez długi czas, nie chcąc wypuścić z objęć. On również tego nie chciał. Marzył jedynie o tym, by zamknąć za sobą drzwi i zostać tam z nią tak długo, jak tylko będzie mógł. Lecz nie było im to pisane.

CiepЕ‚o i dotyk jej ciaЕ‚a sprawiЕ‚y, Ејe wszystko na Е›wiecie byЕ‚o znowu w porzД…dku. NiechД™tnie wypuЕ›ciЕ‚ jД… z objД™Д‡. W koЕ„cu odsunД…Е‚ siД™ i spojrzaЕ‚ w jej bЕ‚yszczД…ce oczy. OpuЕ›ciЕ‚a wzrok na jego zbrojД™, orД™Еј i sposД™pniaЕ‚a, domyЕ›liwszy siД™, Ејe Erec nie zostaje.

– Opuszczasz mnie znów, mój panie? – spytała.

Erec opuЕ›ciЕ‚ gЕ‚owД™.

– Nie jest to moim życzeniem, moja pani – odrzekł. – Imperium się zbliża. Jeśli tu zostanę, wszyscy zginiemy.

– A jeśli wyruszysz? – spytała.

– Najpewniej zginę w obu przypadkach – przyznał. – Lecz to przynajmniej zapewni nam jakąś szansę, choćby niewielką.

Alistair odwrГіciЕ‚a siД™ i podeszЕ‚a do okna. WyjrzaЕ‚a na dziedziniec ksiД™cia muЕ›niД™ty promieniami zachodzД…cego sЕ‚oЕ„ca. Na jej twarz padaЕ‚o delikatne Е›wiatЕ‚o. Erec widziaЕ‚ wypisany na niej smutek. PodszedЕ‚ do niej i odgarnД…Е‚ wЕ‚osy z jej karku, gЕ‚adzД…c szyjД™.

– Nie smuć się, moja pani – powiedział. – Jeśli przeżyję, wrócę do ciebie. I będziemy razem po wsze czasy, wolni od niebezpieczeństw i trosk. Będziemy mogli w końcu wieść wspólne życie.

PotrzД…snД™Е‚a ze smutkiem gЕ‚owД….

– Lękam się – rzekła.

– Nadchodzącej armii? – spytał.

– Nie – powiedziała, zwracając się ku niemu. – O Ciebie.

Erec spojrzaЕ‚ na niД…, nie pojmujД…c.

– Lękam się, że teraz będziesz myślał o mnie inaczej – rzekła. – Skoro ujrzałeś, co się stało na polu bitwy.

Erec pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

– Ależ nie myślę o tobie inaczej – rzekł. – Ocaliłaś mi życie i za to jestem ci wdzięczny.

PokrД™ciЕ‚a gЕ‚owД….

– Widziałeś jednak także inną stronę mnie – rzekła. – Widziałeś, że nie jestem zwyczajna, taka jak wszyscy. Mam w sobie moc, której nie rozumiem. I lękam się, że teraz będziesz o mnie myślał jak o jakimś potworze. Jak o kobiecie, której już nie chcesz za żonę.

Erecowi serce pękło, gdy usłyszał te słowa. Postąpił naprzód, chwycił jej dłonie w swoje i spojrzał jej w oczy z całą powagą, jaką tylko mógł w sobie zebrać.

– Alistair – rzekł. – Kocham cię każdą cząstką mego jestestwa. Nigdy nie kochałem żadnej kobiety bardziej niż ciebie. I nigdy nie pokocham. Kocham cię całą. Widzę cię tak samo, jak innych. Te moce, które posiadasz – cokolwiek to jest, kimkolwiek jesteś – nawet jeśli tego nie pojmuję, akceptuję to wszystko. Jestem wdzięczny za to wszystko. Przysiągłem nie dociekać i dotrzymam tej przysięgi. Nigdy cię o to nie spytam. Kimkolwiek jesteś, akceptuję cię.

DЕ‚ugo siД™ mu przypatrywaЕ‚a, po czym powoli uЕ›miechnД™Е‚a siД™, a jej oczy napeЕ‚niЕ‚y siД™ Е‚zami ulgi i szczД™Е›cia. OdwrГіciЕ‚a siД™ i objД™Е‚a go, przytulajД…c mocno, z caЕ‚ych siЕ‚.

WyszeptaЕ‚a mu do ucha:

– Wróć do mnie.




ROZDZIAЕЃ CZWARTY


Gareth stał na skraju jaskini, patrząc na zachodzące słońce, i czekał. Oblizał spierzchnięte wargi i próbował się skupić. Opium powoli przestawało działać. Kręciło mu się w głowie, nie pił i nie jadł od wielu dni. Gareth wrócił myślami do swej zuchwałej ucieczki z zamku, do tego, jak wymknął się tajnym przejściem za kominkiem, tuż przed tym, jak pan Kultin próbował złapać go w zasadzkę, i uśmiechnął się. Kultin sprytnie zaplanował swój zamach – lecz Gareth był sprytniejszy. Podobnie jak inni, nie doceniał Garetha; nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego szpiedzy są wszędzie i że niemal od razu dowiedział się o spisku.

Gareth uciekЕ‚ w sam czas, tuЕј przed tym, jak Kultin przyszedЕ‚ po niego, a Andronicus najechaЕ‚ KrГіlewski DwГіr i zrГіwnaЕ‚ go z ziemiД…. Pan Kultin wyЕ›wiadczyЕ‚ mu przysЕ‚ugД™.

Gareth szedЕ‚ staroЕјytnymi tajnymi przejЕ›ciami w zamku, kluczД…c pod ziemiД…. W koЕ„cu wyszedЕ‚ na zewnД…trz, wynurzajД…c siД™ w odlegЕ‚ej wiosce oddalonej o mile od KrГіlewskiego Dworu. WyЕ‚oniЕ‚ siД™ nieopodal tej jaskini i opadЕ‚ z siЕ‚, gdy do niej dotarЕ‚. PrzespaЕ‚ dzieЕ„, skulony, trzД™sД…c siД™ w przejmujД…co zimnym powietrzu. Е»aЕ‚owaЕ‚, Ејe nie miaЕ‚ na sobie wiД™cej warstw odzienia.

Przebudziwszy się, Gareth przykucnął i obserwował niewielką osadę rolną w oddali; było tam niewiele chat. Z ich kominów unosił się dym, a po wiosce i jej okolicy krążyli żołnierze Andronicusa. Gareth czekał cierpliwie, aż się oddalą. Z głodu bolał go brzuch i wiedział, że musi dotrzeć do jednego z tych domostw. Nawet tutaj czuł zapach gotującej się strawy.

Gareth puЕ›ciЕ‚ siД™ biegiem, wypadЕ‚szy z jaskini, rozglД…dajД…c siД™ na wszystkie strony i dyszД…c ciД™Ејko, rozgorД…czkowany ze strachu. Nie biegЕ‚ od lat i z wysiЕ‚ku zabrakЕ‚o mu tchu; zdaЕ‚ sobie sprawД™, jak chudy i sЕ‚abowity siД™ staЕ‚. Rana na jego gЕ‚owie, ktГіrД… zadaЕ‚a mu matka popiersiem, pulsowaЕ‚a. JeЕ›li to wszystko przeЕјyje, poprzysiД…gЕ‚, Ејe zabije jД… wЕ‚asnymi rД™koma.

Gareth wpadЕ‚ do osady, szczД™Е›liwie niespostrzeЕјony przez kilku ЕјoЕ‚nierzy Imperium, ktГіrzy byli odwrГіceni do niego tyЕ‚em. PД™dziЕ‚ do pierwszej chaty, ktГіrД… zobaczyЕ‚, prostego jednoizbowego domostwa, podobnego do pozostaЕ‚ych, wokГіЕ‚ ktГіrego roztaczaЕ‚a siД™ ciepЕ‚a poЕ›wiata. UjrzaЕ‚ uЕ›miechniД™tД… nastoletniД… dziewczynД™, moЕјe w jego wieku, wchodzД…cД… przez otwarte drzwi ze stosem miД™siwa. TowarzyszyЕ‚a jej mЕ‚odsza dzieweczka, najpewniej jej siostra, ktГіra miaЕ‚a nie wiД™cej niЕј dziesiД™Д‡ lat. Gareth uznaЕ‚, Ејe to odpowiednie miejsce.

WpadЕ‚ przez drzwi na rГіwni z nimi, zatrzasnД…Е‚ je i chwyciЕ‚ mЕ‚odszД… dziewczynkД™, zaciskajД…c rД™kД™ wokГіЕ‚ jej szyi. Dziewczynka krzyknД™Е‚a, a starsza upuЕ›ciЕ‚a pГіЕ‚misek z jedzeniem, gdy Gareth dobyЕ‚ noЕјa zza pasa i przyЕ‚oЕјyЕ‚ go do gardЕ‚a dziewczynki.

KrzyczaЕ‚a i pЕ‚akaЕ‚a.

– PAPO!

Gareth odwrГіciЕ‚ siД™ i rozejrzaЕ‚ po przytulnej chacie, w ktГіrej migotaЕ‚o Е›wiatЕ‚o Е›wiec i unosiЕ‚a siД™ woЕ„ gotujД…cej siД™ strawy, i ujrzaЕ‚ przy nastoletniej dziewczynie matkД™ i ojca, stojД…cych przy stole i przypatrujД…cych siД™ mu szeroko otwartymi oczyma, w ktГіrych pЕ‚onД…Е‚ gniew i przeraЕјenie.

– Nie zbliżajcie się, a jej nie zabiję – wykrzyknął Gareth, odsuwając się od nich, trzymając mocno dziewczynkę.

– Kim jesteś? – spytała nastoletnia dziewczyna. – Na imię mi Sarka. Mej siostrze Larka. Jesteśmy spokojną rodziną. Czego chcesz od mojej siostry? Zostaw ją w spokoju!

– Wiem, kim jesteś – ojciec zmrużył oczy, przypatrując mu się z dezaprobatą. – Jesteś poprzednim królem. Synem MacGila.

– Wciąż jestem królem – wrzasnął Gareth. – A wy jesteście mymi poddanymi. Zrobicie, co rozkażę!

Ojciec spojrzaЕ‚ na niego gniewnie.

– Skoroś królem, gdzie twoja armia? – spytał. – I skoroś królem, jaki masz interes w tym, by brać młodą, niewinną dziewczynkę jako zakładniczkę i straszyć ją królewskim sztyletem? Może i tym samym, którego użyłeś, by zabić swego ojca? – mężczyzna uśmiechnął się drwiąco. – Słyszałem, co ludzie mówią.

– Masz prędki język – rzekł Gareth. – Jeszcze słowo, a zabiję twą córkę.

Ojciec przeЕ‚knД…Е‚ Е›linД™. Jego oczy otworzyЕ‚y siД™ szerzej ze strachu i zamilkЕ‚.

– Czego od nas chcesz? – krzyknęła matka.

– Strawy – powiedział Gareth. – I schronienia. Zawiadomcie straż o mej obecności, a przysięgam, że ją zabiję. Żadnych sztuczek, rozumiecie? Zostawcie mnie w spokoju, a nic jej nie będzie. Zamierzam spędzić tu noc. Ty, Sarka, przynieś mi ten półmisek mięsiwa. A ty, kobieto, popraw ogień i przynieś mi opończę, którą będę mógł się okryć. Poruszajcie się powoli! – ostrzegł.

Gareth obserwowaЕ‚, jak ojciec skinД…Е‚ gЕ‚owД… do matki. Sarka zebraЕ‚a miД™so na pГіЕ‚misek, a matka podeszЕ‚a z grubД… opoЕ„czД… i zarzuciЕ‚a mu jД… na ramiona. Gareth, wciД…Еј siД™ trzД™sД…c, powoli zbliЕјyЕ‚ siД™ tyЕ‚em do kominka. HuczД…cy ogieЕ„ ogrzewaЕ‚ jego plecy, gdy usiadЕ‚ na podЕ‚odze obok niego, trzymajД…c przy sobie mocno wciД…Еј pЕ‚aczД…cД… LarkД™. Sarka podeszЕ‚a z pГіЕ‚miskiem.

– Połóż go powoli na ziemi obok mnie! – rozkazał Gareth. – Powoli!

PatrzД…c gniewnie, Sarka rzuciЕ‚a pГіЕ‚misek obok niego, spoglД…dajД…c z niepokojem na siostrД™.

Garetha omamił ten zapach. Pochylił się i wolną ręką chwycił kawał mięsa, drugą przyciskając sztylet do gardła Larki; przeżuwał i przeżuwał, zamknąwszy oczy, rozkoszując się każdym kęsem. Gryzł szybciej, niż był w stanie przełykać. Kawałki jedzenia zwisały mu z ust.

– Wina! – zawołał.

Matka przyniosЕ‚a mu bukЕ‚ak z winem, a Gareth wycisnД…Е‚ go do peЕ‚nych ust, popijajД…c miД™siwa. OddychaЕ‚ gЕ‚Д™boko, przeЕјuwajД…c i pijД…c, czujД…c, Ејe staje siД™ na powrГіt sobД….

– A teraz puść ją! – powiedział ojciec.

– To nie wchodzi w rachubę – odrzekł Gareth. – Spędzę tu noc, w ten sposób, trzymając ją przy sobie. Nic jej nie będzie, póki i mnie nic się nie stanie. Chcesz być bohaterem? Czy wolisz, by dziewczynka przeżyła?

Rodzina spojrzaЕ‚a po sobie, oniemiaЕ‚a, waЕјД…c moЕјliwoЕ›ci.

– Mogę ci zadać jedno pytanie? – spytała Sarka. – Skoro taki z ciebie dobry król, dlaczego traktujesz swych poddanych w ten sposób?

Gareth wpatrywaЕ‚ siД™ w niД…, zbity z pantaЕ‚yku, nastД™pnie odchyliЕ‚ siД™ w tyЕ‚ i wybuchnД…Е‚ Е›miechem.

– A któż powiedział, że jestem dobrym królem?




ROZDZIAЕЃ PIД„TY


Gwendolyn otworzyЕ‚a oczy, czujД…c Ејe Е›wiat wokГіЕ‚ niej siД™ porusza. MiaЕ‚a trudnoЕ›ci z przypomnieniem sobie, gdzie siД™ znajduje. UjrzaЕ‚a ogromne, Е‚ukowate bramy Silesii i tysiД…ce ЕјoЕ‚nierzy Imperium przyglД…dajД…cych siД™ jej w zadziwieniu. ZobaczyЕ‚a idД…cego obok Steffena i niebo, ktГіre podskakiwaЕ‚o w gГіrД™ i w dГіЕ‚. ZdaЕ‚a sobie sprawД™, Ејe ktoЕ› jД… niesie. Е»e jest w czyichЕ› ramionach.

Wyciągnęła szyję i ujrzała błyszczące, skupione oczy Argona. Zauważyła, że obok niosącego ją Argona idzie Steffen. Przekroczyli otwarte bramy Silesii, mijając tysiące żołnierzy Imperium, którzy rozstępowali się na boki i stali, przypatrując się. Otaczała ich biała poświata i Gwendolyn, niesiona przez Argona, czuła się zanurzona w jakiegoś rodzaju ochronnej tarczy energetycznej. Zdała sobie sprawę, że rzucił jakieś zaklęcie, by utrzymać żołnierzy z daleka.

Gwen odczuwała pociechę, czuła się chroniona, gdy Argon ją niósł. Bolał ją każdy mięsień, była wyczerpana i nie wiedziała, czy, gdyby spróbowała, potrafiłaby chodzić. Mrugała oczami i w urywkach widziała świat, który mijali. Zobaczyła kawałek skruszonej ściany; zawaloną balustradę; spalone domostwo; stertę gruzu; zobaczyła, że idą przez dziedziniec, dochodzą do najdalszych bram na skraju Kanionu; zobaczyła, że przechodzą przez nie, mijając usuwających się z drogi żołnierzy.

Dotarli na skraj Kanionu, do platformy pokrytej metalowymi kolcami. Gdy Argon stanД…Е‚ na niej, opadЕ‚a, opuszczajД…c ich na powrГіt w gЕ‚Д™biny dolnej Silesii.

Gdy weszli do dolnego miasta, Gwendolyn ujrzaЕ‚a dziesiД…tki twarzy, zmartwionych, przyjaznych twarzy mieszkaЕ„cГіw Silesii, przypatrujД…cych siД™, jak gdyby byЕ‚a widowiskiem. Wszyscy wyglД…dali na zdumionych i zmartwionych, gdy zobaczyli jД… na gЕ‚Гіwnym placu miasta.

Gdy tam dotarli, otoczyły ich setki ludzi. Gwen rozejrzała się i zobaczyła znajome twarze – Kendricka, Sroga, Godfreya, Broma, Kolka, Atme, dziesiątki Srebrnych i legionistów, których znała… Zebrali się wokół niej, a na ich twarzach we wczesnym porannym słońcu Gwen widziała rozpacz. Z Kanionu napływała mgła, a zimny wiatr szczypał jej skórę. Zamknęła oczy, próbując sprawić, by to wszystko zniknęło. Czuła się jak przedmiot wystawiony na pokaz. Czuła się do głębi zmiażdżona, upokorzona. I czuła, że ich wszystkich zawiodła.

Szli dalej, mijajД…c tych wszystkich ludzi, wД…skimi uliczkami dolnego miasta. Przekroczyli kolejne Е‚ukowate przejЕ›cie i w koЕ„cu weszli do niewielkiego paЕ‚acu dolnej Silesii. Gwen na przemian traciЕ‚a i odzyskiwaЕ‚a przytomnoЕ›Д‡, gdy wchodzili do wspaniaЕ‚ego czerwonego zamku, szli w gГіrД™ schodami, pГіЕєniej dЕ‚ugim korytarzem i przez kolejne drzwi o wysokim, Е‚ukowatym sklepieniu. W koЕ„cu otworzyЕ‚y siД™ niewielkie drzwi i weszli do jakiejЕ› komnaty.

W pomieszczeniu panowaЕ‚ pГіЕ‚mrok. ZdawaЕ‚o jej siД™, Ејe jest to duЕјy pokГіj sypialny, poЕ›rodku ktГіrego staЕ‚o wiekowe Е‚oЕјe z baldachimem. Niedaleko niego w staroЕјytnym marmurowym kominku pЕ‚onД…Е‚ ogieЕ„. W pomieszczeniu staЕ‚o kilka sЕ‚uЕјek. Gwendolyn czuЕ‚a, Ејe Argon niesie jД… w kierunku Е‚oЕјa i delikatnie na nim kЕ‚adzie. Gdy to zrobiЕ‚, podeszЕ‚o do niej mnГіstwo ludzi, ktГіrzy spoglД…dali na niД… z troskД….

Argon wycofał się, postąpił kilka kroków w tył i zniknął wśród nich. Szukała go wzrokiem, zamrugawszy kilka razy, lecz nie mogła go nigdzie dojrzeć. Zniknął. Odczuła brak jego energii ochronnej, która otaczała ją jak tarcza. Było jej chłodniej, czuła się mniej chroniona, gdy nie było go w pobliżu.

Gwen zwilЕјyЕ‚a jД™zykiem spД™kane wargi i po chwili poczuЕ‚a, jak ktoЕ› unosi jej gЕ‚owД™, podkЕ‚ada pod niД… poduszkД™ i przykЕ‚ada dzban z wodД… do ust. PiЕ‚a i piЕ‚a, zdajД…c sobie sprawД™ z tego, jak bardzo byЕ‚a spragniona. PodniosЕ‚a wzrok i zobaczyЕ‚a kobietД™, ktГіrД… rozpoznawaЕ‚a.

Illepra, nadworna uzdrowicielka. Illepra spojrzała na nią oczyma wypełnionymi troską. Podawała jej wodę, przecierała czoło ciepłym kawałkiem tkaniny, odgarniając włosy z twarzy. Położyła dłoń na jej czole i Gwen czuła, jak przepływa przez nią jej uzdrowicielska energia. Czuła, jak powieki zaczynają jej ciążyć i wkrótce zamykają się wbrew jej woli.


*

Gwendolyn nie wiedziaЕ‚a, ile czasu minД™Е‚o, nim ponownie otworzyЕ‚a oczy. WciД…Еј czuЕ‚a siД™ wykoЕ„czona, zdezorientowana. W swym Е›nie sЕ‚yszaЕ‚a gЕ‚os, i teraz sЕ‚yszaЕ‚a go znГіw.

– Gwendolyn – dobiegł ją głos. Czuła, jak rozchodzi się echem w jej głowie i zastanawiała się, jak wiele razy naprawdę wypowiedział jej imię.

Spojrzała w górę i rozpoznała Kendricka, który patrzył na nią. Obok niego stał jej brat Godfrey, a wraz z nim Srog, Brom, Kolk i kilku innych. Po jej drugiej stronie stał Steffen. Nie mogła znieść wyrazu ich twarzy. Patrzyli na nią, jak gdyby trzeba było się nad nią litować, jak gdyby powróciła ze świata zmarłych.

– Siostro moja – rzekł Kendrick z uśmiechem. Słyszała troskę w jego głosie. – Powiedz nam, co się wydarzyło.

Gwen potrząsnęła głową, zbyt zmęczona, by wszystko relacjonować.

– Andronicus – powiedziała schrypniętym głosem, który brzmiał bardziej jak szept. Odchrząknęła. – Próbowałam… poddać się… w zamian za miasto… Zaufałam mu. Głupia…

KrД™ciЕ‚a gЕ‚owД… raz za razem. Po jej policzku spЕ‚ynД™Е‚a Е‚za.

– Nie, jesteś szlachetna – poprawił  ją Kendrick, chwytając jej dłoń. – Jesteś najodważniejsza z nas wszystkich.

– Zrobiłaś to, co zrobiłby każdy wielki przywódca – powiedział Godfrey występując naprzód.

Gwen pokrД™ciЕ‚a gЕ‚owД….

– Oszukał nas… – rzekła Gwendolyn. – … i zaatakował mnie. Kazał McCloudowi mnie zaatakować.

Gwen nie potrafiła powstrzymać łez: zaczęła łkać, gdy wypowiadała te słowa. Wiedziała, że nie jest to zachowanie godne przywódczyni, lecz nie potrafiła tego powstrzymać.

Kendrick Е›cisnД…Е‚ mocniej jej dЕ‚oЕ„.

– Chcieli mnie zabić – rzekła. – Steffen mnie uratował…

Wszyscy zebrani w pomieszczeniu spojrzeli na Steffena z caЕ‚kiem nowym szacunkiem. Ten staЕ‚ lojalnie u jej boku i skЕ‚oniЕ‚ gЕ‚owД™.

– Moja pomoc była niewielka i po czasie – odrzekł kornie. – Byłem tylko jeden, a ich wielu.

– Lecz ocaliłeś naszą siostrę i za to będziemy ci dozgonnie wdzięczni – rzekł Kendrick.

Steffen pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

– Ja zawdzięczam jej dalece więcej – odrzekł.

Gwen zalaЕ‚a siД™ Е‚zami.

– Argon ocalił nas oboje – zakończyła.

Twarz Kendricka spochmurniaЕ‚a.

– Pomścimy cię – powiedział.

– Nie o siebie się martwię – rzekła. – Lecz o miasto… naszych ludzi… Silesię… Andronicus… On zaatakuje.

Godfrey poklepaЕ‚ jД… po dЕ‚oni.

– Nie zaprzątaj sobie tym teraz głowy – powiedział, występując naprzód. – Odpoczywaj. My przedyskutujemy te kwestie. Teraz, tutaj nic ci nie grozi.

Gwen czuła, że zaczynają jej się zamykać oczy. Nie wiedziała, czy śni, czy nie.

– Potrzebuje snu – rzekła czuwająca nad nią Illepra, występując naprzód.

Do Gwendolyn to wszystko docieraЕ‚o jak przez mgЕ‚Д™. Jej ciaЕ‚o stawaЕ‚o siД™ coraz ciД™Ејsze, na przemian traciЕ‚a i odzyskiwaЕ‚a Е›wiadomoЕ›Д‡. Przez gЕ‚owД™ przelatywaЕ‚y jej obrazy, w ktГіrych pojawiaЕ‚ siД™ Thor, a pГіЕєniej jej ojciec. MiaЕ‚a trudnoЕ›ci z odrГіЕјnieniem, co jest jawД…, a co snem i sЕ‚yszaЕ‚a jedynie strzД™pki rozmowy, ktГіra siД™ nad niД… toczyЕ‚a.

– Jak poważne są rany? – dobiegł ją głos, być może Kendricka.

CzuЕ‚a, jak Illepra przesuwa dЕ‚oniД… po jej czole. I tuЕј przed tym, jak jej oczy siД™ zamknД™Е‚y, usЕ‚yszaЕ‚a sЕ‚owa Illepry:

– Rany na ciele są lekkie, mój panie. Lecz rany na duchu biegną głęboko.


*

Gwen obudził odgłos trzaskającego w kominku ognia. Nie była w stanie stwierdzić, jak dużo czasu upłynęło. Zamrugała kilka razy, rozglądając się po słabo oświetlonym pokoju i zauważyła, że ludzie, którzy byli tam wcześniej, wyszli. Został jedynie Steffen, siedzący na krześle obok niej, Illepra, która stała nad nią, smarując jej nadgarstek jakąś maścią, i jeszcze jedna osoba. Był to dobrotliwy staruszek, który przyglądał się jej z troską. Była pewna, że go zna, ale nie potrafiła sobie do końca przypomnieć. Czuła się bardzo zmęczona, zbyt zmęczona, jak gdyby nie spała od lat.

– Pani? – rzekł staruszek, pochylając się nad nią. Trzymał w dłoni jakiś sporych rozmiarów przedmiot. Spojrzała w dół i zobaczyła, że to oprawiona w skórę księga.

– To Aberthol – rzekł. – Twój stary nauczyciel. Słyszysz mnie?

Gwen przeЕ‚knД™Е‚a Е›linД™ i powoli pokiwaЕ‚a gЕ‚owД…, otwierajД…c lekko oczy.

– Czekam od wielu godzin, by się z tobą zobaczyć – powiedział. – Zauważyłem, że się przebudziłaś.

Gwen pokiwaЕ‚a powoli gЕ‚owД…, przypominajД…c go sobie, wdziД™czna, Ејe przyszedЕ‚.

Aberthol pochyliЕ‚ siД™ i otworzyЕ‚ swД… wielkД… ksiД™gД™. CzuЕ‚a jej ciД™Ејar na swym udzie. SЕ‚yszaЕ‚a trzeszczenie ciД™Ејkich stron, gdy je przewracaЕ‚.

– To jedna z ksiąg, które udało mi się ocalić – rzekł. – Nim spłonął Dom Uczonych. To czwarta kronika MacGilów. Czytałaś ją. Kryją się w niej historie podboju, zwycięstw i porażek – lecz również inne historie. Historie wielkich przywódców, którzy doznali krzywdy. Historie ran zadanych ciału i ran zadanych duchowi. Wszelkiego rodzaju ran, jakie tylko można sobie wyobrazić, moja pani. I przyszedłem właśnie to ci powiedzieć: nawet najlepsi spośród mężczyzn i kobiet cierpieli niewyobrażalnie, zadawano im rany i torturowano ich. Nie jesteś sama. Jesteś jedynie pyłkiem w kole czasu. Jest niezliczenie wiele tych, którzy cierpieli dalece bardziej niż ty – i wielu tych, którzy przetrwali i stali się wielkimi władcami.

– Nie czuj wstydu – rzekł, chwytając jej dłoń. – To chciałem ci powiedzieć. Nigdy nie czuj wstydu. Nie powinien kryć się w tobie wstyd –  a jedynie honor i odwaga przez to, jak postąpiłaś. Jesteś najwspanialszym przywódcą, jakiego miał Krąg. A to, co się wydarzyło, w żaden sposób temu nie umniejsza.

Gwen, poruszona jego słowami, czuła, jak po policzku spływa jej łza. Jego słowa były właśnie tym, czego potrzebowała usłyszeć. Była mu za nie wdzięczna. Pojmowała, o czym mówi i zgadzała się z nim.

Lecz emocje nie pozwalały jej poczuć tego w pełni. Gdzieś w głębi duszy nie potrafiła powstrzymać się od myśli, że została zhańbiona na zawsze. Wiedziała, że to nieprawda, lecz tak właśnie czuła.

Aberthlol uЕ›miechnД…Е‚ siД™, wyciД…gajД…c mniejszД… ksiД™gД™.

– A pamiętasz tę? – spytał, odwracając jej czerwoną, oprawioną w skórę okładkę. – Ta była twoją ulubioną, kiedy byłaś dzieckiem. Legendy naszych ojców. Jest w niej szczególna historia. Pomyślałem, że przeczytam ci ją, by pomóc ci zabić czas.

Gwen wzruszył ten gest, lecz nie była w stanie tego wytrzymać. Potrząsnęła ze smutkiem głową.

– Dziękuję ci – rzekła zachrypniętym głosem. Kolejna łza stoczyła się w dół po policzku. – Lecz nie mogę tego teraz wysłuchać.

Na jego obliczu odmalowaЕ‚o siД™ rozczarowanie. PokiwaЕ‚ gЕ‚owД… ze zrozumieniem.

– Innym razem – powiedziała przygnębiona. – Muszę być sama. Jeśli możecie, proszę, zostawcie mnie. Wszyscy – rzekła, patrząc na Steffena i Illeprę.

Wstali i skЕ‚onili gЕ‚owy, po czym odwrГіcili siД™ i wyszli spiesznie z komnaty.

Gwen czuła się winna, lecz nie potrafiła nic na to poradzić; miała ochotę zwinąć się w kłębek i umrzeć. Słyszała ich oddalające się kroki, trzask zamykanych drzwi i rozejrzała się, by upewnić się, że pomieszczenie jest puste.

Ku swojemu zaskoczeniu dostrzegła, że nie było: przy drzwiach stała samotna postać, wyprostowana, o jak zawsze nienagannej sylwetce. Ruszyła powoli i majestatycznie w kierunku Gwen. Zatrzymała się o kilka stóp od jej łoża i wpatrywała się w nią. Na jej twarzy nie było ani śladu emocji.

Jej matka.

Gwen była zaskoczona, że ją tu widzi – poprzednią królową, majestatyczną i dumną jak zawsze, wpatrującą się w nią z takim chłodem, jak zawsze. W jej oczach nie odnalazła ani krzty współczucia, które dostrzegała w oczach pozostałych, którzy do niej przychodzili.

– Czemu tu jesteś? – spytała Gwen.

– Przyszłam się z tobą zobaczyć.

– Lecz ja nie chcę się z tobą widzieć – rzekła Gwen. – Nie chcę się widzieć z nikim.

– Nie obchodzi mnie, czego ty chcesz – powiedziała jej matka chłodno i pewnie. – Jestem twoją matką i mam prawo widzieć się z tobą, kiedy tylko zapragnę.

Gwen poczuła, jak wzbiera w niej dawny gniew na matkę; była ostatnią osobą, którą chciała teraz widzieć. Lecz znała swą matkę i wiedziała, że nie odejdzie, dopóki nie powie tego, co zamierza.

– Mów więc – rzekła Gwendolyn. – Mów i wyjdź, i zostaw mnie w spokoju.

Jej matka westchnД™Е‚a.

– Nie wiesz o tym – rzekła. – Lecz gdy byłam w twoim wieku, zostałam zaatakowana w taki sam sposób, jak ty.

Gwen wpatrywaЕ‚a siД™ w niД… zszokowana; nie miaЕ‚a o tym pojД™cia.

– Twój ojciec o tym wiedział – ciągnęła dalej. – I nie dbał o to. I tak mnie poślubił. Wtedy miałam wrażenie, że mój świat się kończy. Lecz tak się nie stało.

Gwen zamknęła oczy, czując, jak po jej policzku stacza się kolejna łza, i próbując wyprzeć wspomnienie tego zdarzenia. Nie chciała słuchać opowieści matki. Było za późno na to, by jej matka próbowała okazać jej jakiekolwiek prawdziwe współczucie. Czy spodziewała się, że może tu wparować, po tylu latach złego traktowania, opowiedzieć jej tę historyjkę i oczekiwać, że to naprawi ich relacje?

– Skończyłaś? – spytała Gwendolyn.

Jej matka postД…piЕ‚a naprzГіd.

– Nie, nie skończyłam – rzekła stanowczo. – Jesteś teraz królową i najwyższy czas, byś się tak zachowywała – rzekła głosem twardym jak stal. Gwen usłyszała w nim siłę, której nigdy wcześniej nie słyszała.

– Użalasz się nad sobą. Lecz kobiety każdego dnia wszędzie spotyka los gorszy niż twój. To, co ci się przydarzyło, jest niczym w planie życia. Rozumiesz? Jest niczym.

Jej matka westchnД™Е‚a.

Jeśli chcesz przetrwać i żyć na tym świecie, musisz być silna. Silniejsza niż mężczyźni. Mężczyźni cię dopadną, w ten czy inny sposób. Rzecz nie w tym, co ci się przydarzy, lecz w tym, jak to postrzegasz. Jak na to zareagujesz. Nad tym masz władzę. Możesz się zwinąć w kłębek i umrzeć. Albo możesz być silna. To odróżnia dziewczynę od kobiety.

Gwen wiedziała, że jej matka stara się pomóc, lecz raził ją brak współczucia w jej podejściu. I nie cierpiała wysłuchiwać wykładów.

– Nienawidzę cię – powiedziała Gwendolyn. – Zawsze cię nienawidziłam.

– Wiem, że mnie nienawidzisz – odrzekła jej matka. – I ja ciebie także nienawidzę. Lecz to nie znaczy, że nie możemy się wzajemnie zrozumieć. Nie pragnę twej miłości – chcę jedynie, byś była silna. Tym światem nie rządzą ludzie, którzy są słabi i przestraszeni – rządzą nim ci, którzy potrząsają głową nad okropnościami, jak gdyby były niczym. Możesz się załamać i umrzeć, jeśli tego sobie życzysz. Masz na to mnóstwo czasu. Lecz to jest nudne. Bądź silna i żyj. Żyj prawdziwie. Bądź przykładem dla innych. Pewnego dnia, zapewniam cię, i tak umrzesz. A póki jesteś żywa, możesz równie dobrze żyć.

– Zostaw mnie! – krzyknęła Gwen, nie mogąc słuchać już ani jednego jej słowa.

Jej matka spojrzała na nią chłodno i w końcu, po milczeniu zdającym się trwać wieczność, odwróciła się i przemierzyła pokój dumnym krokiem, jak paw, i zatrzasnęła za sobą drzwi.

W pustej ciszy Gwen zaczęła płakać, i płakała przez długi czas. Bardziej niż kiedykolwiek chciała wymazać wszystko z pamięci.




ROZDZIAЕЃ SZГ“STY


Kendrick stał na szerokim podeście na skraju Kanionu, patrząc na kłębiącą się przed nim mgłę. Wpatrywał się w nią, a wewnątrz pękało mu serce. Nie mógł znieść widoku swej siostry w takim stanie i czuł się zdruzgotany, jak gdyby to jego zaatakowano. Dostrzegał w twarzach silesian, że widzieli w niej kogoś więcej niż tylko przywódcę – widzieli w niej rodzinę. Oni również byli przygnębieni. Jak gdyby Andronicus wyrządził krzywdę im wszystkim.

Kendrick winił siebie. Powinien był wiedzieć, że jego młodsza siostra zrobi coś takiego, wiedząc jak jest odważna, jak dumna. Powinien był przewidzieć, że będzie próbowała się poddać, nim ktokolwiek z nich będzie miał szansę ją zatrzymać, i powinien był znaleźć sposób na to, by ją przed tym powstrzymać. Znał ją dobrze, wiedział, jak bardzo jest ufna, jak dobre ma serce – co więcej, jako wojownik wiedział lepiej niż ona, jak brutalni są niektórzy dowódcy. Był od niej starszy i mądrzejszy i czuł, że ją zawiódł.

Kendrick poczuwał się również do winy, gdyż to wszystko, cała ta dramatyczna sytuacja była zbyt ciężka, by kłaść ją na barki jednej osoby, świeżo koronowanej władczyni, szesnastoletniej dziewczyny. Nie powinna była musieć nieść tego ciężaru w pojedynkę. Tak ważką decyzję byłoby trudno podjąć nawet jemu – nawet jego ojcu. Gwendolyn postąpiła najlepiej, jak mogła w tych okolicznościach, i być może lepiej, niż którykolwiek z nich by postąpił. Kendrick sam nie miał pojęcia, jak postąpić z Andronicusem. Żaden z nich nie miał.

Kendrick pomyЕ›laЕ‚ o Andronicusie i z gniewu krew napЕ‚ynД™Е‚a mu do twarzy. ByЕ‚ przywГіdcД… niewyznajД…cym Ејadnych wartoЕ›ci, bez moralnoЕ›ci, bez krzty czЕ‚owieczeЕ„stwa. ByЕ‚o dla Kendricka jasne, Ејe gdyby poddali siД™ teraz wszyscy, spotkaЕ‚by ich jeden los: Andronicus zabiЕ‚by lub zrobiЕ‚ niewolnikami kaЕјdego z nich, bez wyjД…tku.

Wyczuwał w powietrzu, że coś się zmieniło. Kendrick dostrzegał to w oczach innych, i sam także to czuł. Silesianom nie zależało już wyłącznie na tym, by przetrwać, by się bronić. Teraz pragnęli zemsty.

– MIESZKAŃCY SILESII! – ryknął głos.

TЕ‚um ucichЕ‚ i spojrzaЕ‚ w gГіrД™. W gГіrnym mieЕ›cie, na skraju Kanionu, spoglД…dajД…c w dГіЕ‚, na nich, staЕ‚ Andronicus otoczony swymi giermkami.

– Przybyłem, by złożyć wam propozycję! – zagrzmiał. – Wydajcie mi Gwendolyn, a daruję wam życie! Jeśli tego nie zrobicie, o zachodzie słońca zasypię was ogniem, ogniem tak silnym, że żaden z was nie przeżyje!

PrzerwaЕ‚, uЕ›miechajД…c siД™.

– To wspaniałomyślna propozycja. Nie zwlekajcie z odpowiedzią.

Z tymi sЕ‚owy Andronicus odwrГіciЕ‚ siД™ i odszedЕ‚ spiesznie.

Silesianie powoli odwracali siД™ i spoglД…dali na siebie.

Srog wystД…piЕ‚ naprzГіd.

– Przyjaciele! – zagrzmiał Srog do wielkiego, powiększającego się tłumu wojowników, z poważniejszym wyrazem twarzy, niż Kendrick kiedykolwiek u niego widział. – Andronicus zaatakował naszą najlepszą, umiłowaną władczynię. Córkę naszego umiłowanego króla MacGila i wspaniałą królową. Zaatakował każdego z nas. Próbował splamić nasz honor – lecz splamił jedynie swój!

– RACJA! – krzyknął tłum.

MД™ЕјczyЕєni oЕјywili siД™, z pЕ‚onД…cymi oczyma chwytajД…c rД™kojeЕ›ci swych mieczy.

– Kendricku – rzekł Srog, odwracając się do niego. – Co proponujesz?

Kendrick powoli omiГіtЕ‚ spojrzeniem wszystkich zebranych przed nimi mД™Ејczyzn.

– ZAATAKUJMY! – wykrzyknął. W jego żyłach płonął ogień.

W tłumie, który gęstniał z każdą chwilą, rozległy się okrzyki aprobaty. Kendrick dostrzegał, że są nieustraszeni, że każdy z nich gotów jest walczyć na śmierć i życie.

– ZGINIEMY JAK MД?Е»CZYЕ№NI, NIE JAK PSY! – krzyknД…Е‚ ponownie Kendrick.

– RACJA! – odkrzyknął tłum.

– BД?DZIEMY WALCZYД† ZA GWENDOLYN! ZA WSZYSTKIE NASZE MATKI, SIOSTRY I Е»ONY!

– RACJA!

– ZA GWENDOLYN! – krzyknął Kendrick.

– ZA GWENDOLYN! – zawtórował mu tłum.

TЕ‚um ryczaЕ‚ w uniesieniu, gД™stniejД…c z kaЕјdД… sekundД….

Z jednym ostatnim okrzykiem ruszyli za Kendrickiem i Srogiem, którzy poprowadzili ich do wąskiego podestu, coraz wyżej i wyżej, ku górnej Silesii. Nadszedł czas, by pokazać Andronicusowi, z czego wykuci są Srebrni.




ROZDZIAЕЃ SIГ“DMY


Thor stał z Reece’em, O’Connorem, Eldenem, Convenem, Indrą i Krohnem u ujścia rzeki, wpatrując się w zwłoki Convala. Nastrój unoszący się w powietrzu był ponury. Patrząc na zwłoki brata legionisty, Thor też to czuł, ciężar tego siedział mu na piersi, przytłaczając go. Conval. Martwy. Zdawało się to niemożliwe. Było ich na tej wyprawie sześciu od kiedy Thor pamiętał. Nie spodziewał się nigdy, że zostanie ich pięciu. Odczuł przez to, że jest śmiertelny.

Thor myślał o wszystkich tych chwilach, gdy Conval trwał przy nim. Przypomniał sobie, że zawsze był u jego boku, na każdym kroku tej wyprawy, od pierwszego dnia, gdy Thor zaciągnął się do Legionu. Był dla niego jak brat. Conval zawsze trzymał stronę Thora, zawsze służył mu dobrym słowem; w przeciwieństwie do niektórych, zaakceptował go jako przyjaciela od samego początku. Widok martwego Convala – tym bardziej, że z winy Thora – sprawił, że zrobiło mu się niedobrze. Gdyby nie zawierzył tym trzem braciom, być może Conval żyłby teraz.

Thor nie potrafił myśleć o Convalu, nie myśląc o Convenie. Dwaj bliźniacy, nierozłączni, którzy zawsze dokańczali wzajemnie swe myśli. Nie był w stanie sobie wyobrazić cierpienia, jakie musiał odczuwać Conven. Conven wyglądał, jak gdyby postradał zmysły; szczęśliwy, beztroski Conven, którego kiedyś znał, zdawał się zniknąć w jednej chwili.

Stali na skraju pola bitwy, gdzie to się stało. Ciała żołnierzy Imperium piętrzyły się obok nich. Stali bez ruchu, jak wryci w ziemię, patrząc w dół, na Convala. Żadnemu z nich nie było spieszno, by stamtąd ruszać, nim urządzą mu odpowiedni pochówek. Znaleźli piękne futra na niektórych z oficerów Imperium, ściągnęli je z nich i owinęli nimi ciało Convala. Umieścili go na niewielkiej łódce, tej, którą się tam dostali. Jego ciało leżało na niej, długie, sztywne, twarzą zwrócone do nieba. Pochówek wojownika. Ciało Convala było sztywne i sine, i zdawało się być tak nieruchome, jak gdyby nigdy nie żył.

Thor sam nie wiedział, jak długo tam stali. Każdy z nich zatopił się w swych własnych smutkach, żaden nie chciał wypuszczać łódki na wodę. Indra przesuwała dłonią nad głową Convala, zataczając nad nią niewielkie kręgi, z zamkniętymi oczyma nucąc coś w języku, którego Thor nie rozumiał. Widział, że jej na nim zależało, gdy odprawiała tę ponurą posługę. Ten dźwięk uspokajał Thora. Żaden z nich nie wiedział, co powiedzieć, stali więc ponuro w ciszy, pozwalając Indrze odprawiać posługę.

W koЕ„cu skoЕ„czyЕ‚a i cofnД™Е‚a siД™ o krok. Conven postД…piЕ‚ naprzГіd i przyklД™knД…Е‚ przy bracie. Po policzku spЕ‚ywaЕ‚y mu Е‚zy. WyciД…gnД…Е‚ rД™kД™ i poЕ‚oЕјyЕ‚ dЕ‚oЕ„ na jego dЕ‚oni, pochylajД…c gЕ‚owД™.

Conven wyprostował ręce i pchnął łódź. Wypłynęła, kołysząc się, na spokojne wody rzeki, po czym, jak gdyby nurt pojął, w czym rzecz, delikatnie zaczął ją unosić, powoli, dalej. Oddalała się od nich coraz bardziej. Krohn skomlał. Znikąd pojawiła się mgła i pochłonęła łódkę. Zniknęła.

Thor czuЕ‚, jak gdyby jego ciaЕ‚o teЕј zostaЕ‚o wciД…gniД™te w zaЕ›wiaty.

Powoli wszyscy odwrГіcili siД™ do siebie i spojrzeli hen, za pole bitwy, na ziemie w oddali. Za nimi byЕ‚y zaЕ›wiaty, z ktГіrych przyszli; po jednej stronie rozciД…gaЕ‚y siД™ rozlegЕ‚e trawiaste tereny; a po drugiej stronie opuszczony nieuЕјytek, spieczona na skorupД™ pustynia. Stali na rozdroЕјu.

Thor odwrГіciЕ‚ siД™ do Indry.

– By dotrzeć do Jeziora Głębin, musimy przemierzyć tę pustynię? – spytał Thor.

SkinД™Е‚a gЕ‚owД….

– Nie ma innej drogi? – zapytał.

PokrД™ciЕ‚a gЕ‚owД….

– Są inne drogi, lecz nie tak bezpośrednie. Stracilibyście tygodnie. Jeśli chcecie dotrzeć tam przed złodziejami, to wasza jedyna droga.

Pozostali przyglД…dali siД™ dЕ‚ugo i uwaЕјnie temu miejscu, nad ktГіrym mocno praЕјyЕ‚y obydwa sЕ‚oЕ„ca i ktГіrego powierzchnia unosiЕ‚a siД™, marszczД…c w powietrzu, rozЕјarzona.

– Wygląda na nielitościwą – rzekł Reece, podchodząc do Thora.

– Nie słyszałam o nikim, kto próbowałby ją przekroczyć i przeżył – rzekła Indra. – Jest rozległa, wypełniona nieprzyjaznymi stworami.

– Nie mamy wystarczająco dużo zapasów – powiedział O’Connor. – Nie uda nam się.

– Lecz ta droga prowadzi do Miecza – powiedział Thor.

– O ile Miecz jeszcze istnieje – rzekł Elden.

– Jeśli złodzieje dotarli do Jeziora Głębin – rzekła Indra. – Wasz cenny Miecz przepadł na zawsze. Zaryzykujecie życie dla marzenia. Najlepsze, co możecie teraz zrobić, to wrócić do Kręgu.

– Nie wrócimy – rzekł Thor, zdeterminowany.

– Zwłaszcza teraz – dodał Conven. Wystąpił naprzód, a w jego oczach płonęły ogień i żal.

– Odnajdziemy ten Miecz lub zginiemy, próbując – rzekł Reece.

Indra potrzД…snД™Е‚a gЕ‚owД… i westchnД™Е‚a.

– Nie spodziewałam się po was innej odpowiedzi, chłopcy – powiedziała. – Brawura do ostatka.


*

Thor maszerował ramię w ramię z pozostałymi przez nieużytek, mrużąc oczy w ostrym słońcu i oddychając ciężko w nieustającym skwarze. Myślał, że będzie zachwycony, gdy opuszczą zaświaty, ich wszechobecny mrok, niemożność ujrzenia słońc. Lecz z jednej skrajności przeszli w drugą. Tutaj, na tej pustyni, nie było nic poza słońcem: żółte słońce i żółte niebo, spadające na niego. Nie było gdzie się skryć. Bolała go głowa i zaczynało wirować mu przed oczyma. Powłóczył nogami i miał wrażenie, że idzie od wieków; spojrzał na swych braci i dostrzegł, że oni również.

Wędrowali pół dnia i nie wyobrażał sobie, jak mieliby wytrwać. Spojrzał na Indrę, która trzymała kaptur nad głową i zastanawiał się, czy miała rację. Może rzeczywiście byli lekkomyślni, że się na to zdecydowali? Lecz poprzysiągł, że odnajdą Miecz – i jaki wybór mieli?

Szli dalej, wzniecając stopami tumany kurzu, które unosiły się wszędzie, utrudniając jeszcze bardziej oddychanie. Na horyzoncie widzieli tylko więcej spieczonej ziemi. Wszystko, jak okiem sięgnąć, było płaskie. Nie było najmniejszego śladu żadnej budowli, drogi, góry – niczego. Nic, tylko pustynia. Thor czuł, jak gdyby dotarli na sam koniec świata.

Thorowi ukojenie niosła jedna myśl: przynajmniej teraz, po raz pierwszy, ufał, dokąd idą. Nie był już skazany na słuchanie tych trzech braci i ich głupiej mapy; teraz szli za wskazówkami Indry, a ufał jej bardziej niż kiedykolwiek ufał im. Miał pewność, że zmierzają we właściwym kierunku – nie był tylko pewien, czy przeżyją tę wyprawę.

Nagle Thor usłyszał cichy świst, a gdy spojrzał w dół, spostrzegł, że na piasku tworzą się niewielkie koła. Pozostali także to dostrzegli i Thor ze zdumieniem zobaczył, że piasek powoli się usypuje, koła stają się coraz wyraźniejsze i zaczynają unosić się ku niebu. Wkrótce utworzyła się z nich chmura piasku, która uniosła się z ziemi i wzbijała się coraz wyżej i wyżej.

Thor poczuł, jak całe jego ciało zaczyna się coraz bardziej wysuszać. Czuł, jak gdyby każda kropla wody była z niego wysysana, i marzył o tym, by się napić. Nigdy w życiu nie był tak spragniony.

Wyciągnął ręce w panice, próbując złapać uciekającą wodę, przytrzymał ją i zbliżył w kierunku swych ust. Lecz gdy to zrobił, woda zawróciła i uniosła się ku niebu, nie dotykając jego twarzy.

– Co się dzieje? – krzyknął Thor do Indry, oddychając ciężko.

SpojrzaЕ‚a ze strachem na nieboskЕ‚on, zsuwajД…c kaptur z gЕ‚owy.

– Odwrócony deszcz! – krzyknęła.

– Co to takiego? – krzyknął Elden, oddychając płytko i chwytając się za gardło.

– Pada w górę! – wrzasnęła. – Cała wilgoć jest wyciągana w powietrze!

Thor patrzyЕ‚, jak reszta wody z jego ciaЕ‚a wypЕ‚ywa ku gГіrze, a nastД™pnie, jak jego skГіra schnie i pД™ka, odpadajД…c suchymi pЕ‚atami na ziemiД™.

Thor osunął się na kolana, chwytając się za gardło i próbując złapać oddech. Wokół niego jego bracia zachowywali się podobnie.

– Wody! – błagał Elden obok niego.

RozlegЕ‚o siД™ donoЕ›ny huk, jak gdyby rozbrzmiaЕ‚y tysiД…ce grzmotГіw. Thor spojrzaЕ‚ w gГіrД™ i zobaczyЕ‚, Ејe niebo zasnuwa siД™ czerniД…. PojawiЕ‚a siД™ pojedyncza chmura burzowa, ktГіra zmierzaЕ‚a w ich stronД™ z niewiarygodnД… prД™dkoЕ›ciД….

– NA ZIEMIД?! – krzyknД™Е‚a Indra. – Niebo siД™ odwraca!

Ledwie skończyła wypowiadać te słowa, a niebo się otworzyło i w dół trysnęła ściana wody, zmiatając z nóg Thora i pozostałych siłą powstałej fali.

Thor przewracaЕ‚ siД™, niesiony falД…, sam nie wiedziaЕ‚ jak dЕ‚ugo. W koЕ„cu znalazЕ‚ siД™ znГіw na pustynnej ziemi, a fala rozlaЕ‚a siД™ za nimi. Po tym lunД™Е‚y strugi deszczu. Thor odrzuciЕ‚ gЕ‚owД™ w tyЕ‚ i piЕ‚, podobnie jak pozostali, aЕј w koЕ„cu ugasili pragnienie.

Powoli doszli do siebie, oddychajД…c ciД™Ејko, wyglД…dajД…c na wykoЕ„czonych. Wymienili spojrzenia. PrzeЕјyli. Gdy szok minД…Е‚ i strach ich opuЕ›ciЕ‚, powoli wybuchnД™li Е›miechem.

– Żyjemy! – krzyknął O’Connor

– Czy to najgorsze, co może nas spotkać na tej pustyni? – spytał Reece, zadowolony, że żyją.

Indra potrzД…snД™Е‚a z powagД… gЕ‚owД….

– Przedwcześnie świętujecie – powiedziała, bardzo zaniepokojona. – Po deszczu zwierzęta pustyni wychodzą, by się napić.

RozlegЕ‚ siД™ okropny haЕ‚as. Thor spojrzaЕ‚ w dal i przyglД…daЕ‚ siД™ z przeraЕјeniem, jak armia niewielkich stworzeЕ„ zmierza spiesznie w ich kierunku. Thor spojrzaЕ‚ przez ramiД™ i ujrzaЕ‚ jezioro wody, jakie zostawiЕ‚ po sobie deszcz. ZdaЕ‚ sobie sprawД™ z tego, Ејe znajdowali siД™ na drodze spragnionych stworzeЕ„.

DziesiД…tki zwierzД…t, ktГіrych Thor nigdy wczeЕ›niej nie widziaЕ‚, pД™dziЕ‚y w ich stronД™. ByЕ‚y to ogromne, ЕјГіЕ‚te zwierzД™ta przypominajД…ce bawoЕ‚y, lecz dwukrotnie wiД™ksze, o czterech rД™kach i czterech rogach, biegnД…ce na dwГіch nogach w ich kierunku. PrzemieszczaЕ‚y siД™ w zabawny sposГіb, co jakiЕ› czas podskakiwaЕ‚y na czworakach, a potem ponownie siД™ podnosiЕ‚y. RyknД™Е‚y, gdy znalazЕ‚y siД™ bliЕјej nich. Od ich biegu drЕјaЕ‚a ziemia.

Thor dobyЕ‚ miecza, podobnie jak pozostali, i przygotowaЕ‚ siД™ do obrony. Gdy pierwsze zwierzД™ siД™ zbliЕјyЕ‚o, Thor odsunД…Е‚ siД™ na bok, schodzД…c mu z drogi, nie uderzajД…c w nie w nadziei, Ејe przebiegnie obok nich w kierunku wody.

Stwór pochylił głowę, by nabić Thora i nie trafił, gdy się odsunął. Ku przerażeniu Thora, nie zadowoliło go to – zawrócił, wściekły, i ruszył wprost na niego. Zdawało się, że bardziej niż napić się wody, chce go zabić.

Gdy natarЕ‚ po raz kolejny, opuszczajД…c rogi, Thor skoczyЕ‚ wysoko w gГіrД™ i zamachnД…Е‚ siД™ mieczem, odcinajД…c jeden z jego rogГіw, gdy przebiegaЕ‚ obok. ZwierzД™ ryknД™Е‚o, skoczyЕ‚o na dwie nogi i uderzyЕ‚o Thora, przewracajД…c go na ziemiД™.

Stwór uniósł nogi i próbował zdeptać Thora, lecz ten przetoczył się na bok. Stopy zwierzęcia zostawiły ślad w piasku, wzniecając tumany kurzu. Stwór ponownie podniósł nogę, i tym razem Thor uniósł miecz i zatopił go w piersi stwora.

ZwierzД™ ryknД™Е‚o raz jeszcze. Zatopiwszy miecz aЕј po rД™kojeЕ›Д‡, Thor przeturlaЕ‚ siД™ spod zwierzД™cia tuЕј przed tym, jak osunД™Е‚o siД™ na ziemiД™ martwe. MiaЕ‚ szczД™Е›cie: stwГіr zgniГіtЕ‚by go.

Gdy Thor stanД…Е‚ na nogi, natarЕ‚o na niego kolejne zwierzД™. OdskoczyЕ‚ na bok, lecz jeden z rogГіw drasnД…Е‚ jego ramiД™. Thor krzyknД…Е‚ z bГіlu i upuЕ›ciЕ‚ miecz. Pozbawiony miecza, dobyЕ‚ swej procy, umieЕ›ciЕ‚ w niej kamieЕ„ i cisnД…Е‚ w zwierzД™.

Zwierzę zatoczyło się i ryknęło, gdy kamień trafił w jej ślepię – lecz nie przerwało szarży.

Thor biegał na prawo i lewo, próbując umknąć zwierzęciu – lecz stwór był zbyt szybki. Thor nie miał dokąd uciec i wiedział, że za chwilę przebiją go rogi zwierzęcia. Biegnąc, spojrzał na swych braci legionistów i zobaczył, że nie radzą sobie wcale lepiej niż on. Każdy z nich także próbował umknąć przed którymś ze zwierząt.

StwГіr zbliЕјyЕ‚ siД™ do Thora, byЕ‚ oddalony od niego o cale. Thor czuЕ‚ jego paskudny odГіr i sЕ‚yszaЕ‚ parskanie. ZwierzД™ opuЕ›ciЕ‚o rogi. Thor przygotowaЕ‚ siД™ na uderzenie.

Nagle stwór pisnął, a gdy Thor się odwrócił, dostrzegł, że zwierzę unosi się w powietrzu. Thor spojrzał w górę, zbity z pantałyku, nie rozumiejąc, co się dzieje – i wtedy zobaczył za nim ogromnego potwora o żółtozielonej skórze, rozmiarów dinozaura, wysokiego na sto stóp, o rzędach ostrych jak brzytwy zębów. Trzymał stwora w paszczy, jak gdyby to było nic, następnie wygiął się w tył, przesuwając go głębiej. Trzymał go tak, wiercącego się, po czym pogryzł i połknął w trzech dużych kęsach, oblizując się.

Żółte stwory wokół Thora odwróciły się i zaczęły uciekać przed potworem. Ten ruszył za nimi, przesuwając i uderzając ogromnym ogonem po ziemi; ogon zahaczył o Thora i pozostałych i posłał ich na twarde podłoże. Lecz stwór podążał dalej za żółtymi stworami, bardziej zainteresowany nimi.

Thor odwrГіciЕ‚ siД™ i popatrzyЕ‚ na pozostaЕ‚ych, ktГіrzy siedzieli zaskoczeni i spojrzeli na niego.

Indra staЕ‚a, potrzД…sajД…c gЕ‚owД….

– Nie martwcie się – rzekła. – Będzie dużo gorzej.




ROZDZIAЕЃ Г“SMY


Kendrick przeszedЕ‚ powoli po spalonym dziedziЕ„cu gГіrnej Silesii. U jego boku kroczyli Srog, Brom, Kolk, Atme, Godfrey i tuzin Srebrnych. Szli powoli, statecznie, z rД™koma skrzyЕјowanymi za gЕ‚owД…, poddajД…c siД™.

Niewielka grupa mijaЕ‚a tysiД…ce przyglД…dajД…cych siД™ ЕјoЕ‚nierzy Imperium, zmierzajД…c w kierunku sylwetki Andronicusa, oczekujД…cego przy drugiej bramie miasta. Kendrick czuЕ‚, Ејe spojrzenia wszystkich spoczywajД… na nich, a gД™ste napiД™cie unosi siД™ w powietrzu. Na dziedziЕ„cu, mimo Ејe zajД™ty byЕ‚ przez tysiД…ce ЕјoЕ‚nierzy, panowaЕ‚a cisza jak makiem zasiaЕ‚.

Godzinę wcześniej Kendrick wykrzyczał Andronicusowi, że chcą się poddać. Wraz z grupą wojowników udał się do górnego miasta, upewniając się, że wszyscy widzą, że są nieuzbrojeni, i szedł teraz między usuwającymi się z drogi żołnierzami Imperium w stronę Andronicusa, by oficjalnie złożyć mu pokłon. Serce Kendricka biło tak szybko, że niemal wyrwało mu się z piersi i zaschło mu w gardle, gdy zobaczył, że otaczają ich tysiące przeciwników.

Kendrick i pozostali przygotowali pewien plan. Gdy zbliЕјyli siД™ do Andronicusa, Kendrick przekonaЕ‚ siД™ na wЕ‚asne oczy, jak ogromny i dziki jest przywГіdca Imperium. Kendrick modliЕ‚ siД™, by ich plan siД™ powiГіdЕ‚. W przeciwnym razie juЕј po nich.

Szli, pobrzękując ostrogami, aż jeden z generałów – imponujący stwór o głębokim, nienawistnym spojrzeniu – Andronicusa wystąpił naprzód i wyciągnął przed siebie szorstką dłoń, dźgając Kendricka w pierś. Zatrzymał ich jakieś dwadzieścia stóp przed Andronicusem, najpewniej z ostrożności. Ich żołnierze byli mądrzejsi, niż Kendrick przypuszczał; miał nadzieję, że podejdą aż do Andronicusa, lecz najwyraźniej nie pozwolą im na to. Serce zaczęło łomotać mu szybciej; miał nadzieję, że odległość nie przeszkodzi im w wykonaniu planu.

Stali tak w ciszy, naprzeciw siebie. Kendrick odchrzД…knД…Е‚.

– Przybyliśmy, by poddać się wielkiemu Andronicusowi – oznajmił Kendrick grzmiącym głosem, starając się zawrzeć w nim jak najwięcej przekonania. Stał obok pozostałych bez ruchu, patrząc Andronicusowi prosto w oczy.

Andronicus uniГіsЕ‚ dЕ‚oЕ„ i przesunД…Е‚ miД™dzy palcami czerepy nawleczone na naszyjnik, spoglД…dajД…c na nich z czymЕ› w rodzaju warkniД™cia, a moЕјe uЕ›miechu.

– Przystajemy na twe warunki – ciągnął dalej Kendrick. – Uznajemy twoje zwycięstwo.

Andronicus pochyliЕ‚ siД™ w przГіd, tylko odrobinД™, siedzД…c na ogromnej kamiennej Е‚awie, i spojrzaЕ‚ na nich z czymЕ› w rodzaju uЕ›miechu.

– Z pewnością je uznacie – rzekł. Jego głos poniósł się przez dziedziniec. – Gdzie dziewczyna?

Kendrick spodziewaЕ‚ siД™ tego pytania.

– Przybyliśmy jako oddział naszych najbardziej doświadczonych i uznanych oficerów – odrzekł Kendrick. – Przybyliśmy jako pierwsi, by przyznać się przed tobą do klęski. Gdy my skończymy, nadejdą pozostali, za twoją zgodą.

Kendrick uznał, że dodanie „za twoją zgodą” to dobry pomysł, że dzięki temu to wszystko wyda się bardziej prawdopodobne. Nauczył się fantastycznego podejścia od jednego ze swych doradców wojennych dawno temu: jeśli masz do czynienia z narcystycznym przywódcą, zawsze odwołuj się do jego miłości własnej. Nie było końca błędów, jakie może popełnić przywódca, gdy się mu schlebia, gdy odwołuje się do jego wielkości.

Andronicus odchyliЕ‚ siД™ nieznacznie w tyЕ‚, niemal nie reagujД…c.

– Jestem przekonany, że tak będzie – rzekł Andronicus. – W przeciwnym razie wykazalibyście się wyjątkową głupotą, zjawiając się tutaj.

Andronicus siedziaЕ‚, utkwiwszy w nich spojrzenie, jak gdyby prГіbowaЕ‚ podjД…Д‡ decyzjД™. ZdawaЕ‚o siД™, Ејe wyczuwa, iЕј coЕ› jest nie tak. Serce Kendricka biЕ‚o bez opamiД™tania.

W koЕ„cu po dЕ‚ugim milczeniu zdaЕ‚o siД™, Ејe Andronicus podjД…Е‚ decyzjД™.

– Podejdźcie bliżej i uklęknijcie – rzekł. – Wszyscy.

Pozostali spojrzeli na Kendricka, a ten skinД…Е‚ gЕ‚owД….

Wszyscy postД…pili krok naprzГіd i uklД™kli przed Andronicusem.

– Powtarzajcie za mną – powiedział dowódca. – My, przedstawiciele Silesii…

– My, przedstawiciele Silesii…

– Poddajemy się wielkiemu Andronicusowi…

– Poddajemy się wielkiemu Andronicusowi…

– I przysięgamy mu lojalność po kres naszych dni i dłużej…

– I przysięgamy mu lojalność po kres naszych dni i dłużej…

– Oraz że będziemy służyć mu jako niewolnicy, aż nadejdzie kres naszych dni.

Te ostatnie słowa trudno było Kendrickowi wymówić. Przełknął ślinę, aż w końcu, słowo po słowie, powtórzył je:

– Oraz że będziemy służyć mu jako niewolnicy, aż nadejdzie kres naszych dni.

ZemdliЕ‚o go, kiedy je wypowiedziaЕ‚. Kendrick sЕ‚yszaЕ‚, jak gЕ‚oЕ›no Е‚omocze mu serce. Wreszcie byЕ‚o po wszystkim.

ZalegЕ‚a peЕ‚na napiД™cia cisza. W koЕ„cu Andronicus uЕ›miechnД…Е‚ siД™.

– Wy, MacGilowie, słabsi jesteście, niż myślałem – zawarczał. – Z przyjemnością uczynię z was niewolników i nauczę was zwyczajów Imperium. A teraz idźcie i przyprowadźcie dziewkę, nim się rozmyślę i zabiję was wszystkich na miejscu.

KlД™czД…c tam, Kendrick widziaЕ‚, jak caЕ‚e Ејycie przepЕ‚ywa mu przed oczami. WiedziaЕ‚, Ејe to jedna z tych decydujД…cych chwil w Ејyciu. JeЕ›li wszystko pГіjdzie po jego myЕ›li, przeЕјyje i bД™dzie opowiadaЕ‚ o tym dniu swym wnukom; jeЕ›li nie, za kilka chwil bД™dzie leЕјaЕ‚ tu martwy. WiedziaЕ‚, Ејe nie majД… zbyt wielkich szans, lecz musiaЕ‚ podjД…Д‡ to ryzyko. Dla siebie; dla MacGilГіw; dla Gwendolyn. Teraz albo nigdy.

Jednym szybkim ruchem Kendrick siД™gnД…Е‚ za siebie i dobyЕ‚ miecza ukrytego pod koszulД…. WstaЕ‚ i krzyknД…Е‚, cisnД…wszy nim z caЕ‚ych siЕ‚.

– SILESIANIE, DO ATAKU!

Miecz Kendricka szybował, obracając się w powietrzu, zmierzając prosto ku piersi Andronicusa. Był to silny rzut i celny, na tyle zuchwały, by zabić każdego innego wojownika.

Lecz Andronicus nie byЕ‚ kaЕјdym innym wojownikiem. Kendrick staЕ‚ o kilka jardГіw za daleko, a Andronicus byЕ‚ odrobinД™ zbyt szybki; zdoЕ‚aЕ‚ siД™ odsunД…Д‡. KrzyknД…Е‚ z bГіlu, gdy miecz otarЕ‚ siД™ o jego ramiД™, z ktГіrego wysД…czyЕ‚a siД™ struЕјka krwi. Miecz poleciaЕ‚ dalej i zabiЕ‚ jednego z generaЕ‚Гіw stojД…cych obok niego, zatapiajД…c siД™ w jego brzuchu.

Wraz z okrzykiem Kendricka zapanował chaos. Reszta mężczyzn chwyciła swe ukryte miecze i odcięła głowy żołnierzy stojących obok. Brom dobył sztyletu zza pasa, dał krok na bok i zamachnął się nim w tył w gardło stojącego nieopodal żołnierza. Kolk wyciągnął procę zza pasa, umieścił w niej kamień i cisnął, trafiając stojącego daleko łucznika w głowę, nim ten zdążył wypuścić strzałę. Godfrey rzucił sztyletem; nie miał jednak tak celnego oka jak pozostali i sztylet minął swój cel, zatapiając się zamiast tego w nodze młodego żołnierza.

WokГіЕ‚ nich rozlegЕ‚y siД™ krzyki rannych ЕјoЕ‚nierzy Imperium. Е»aden z nich nie spodziewaЕ‚ siД™ ataku z zaskoczenia.

Jak na zawołanie, w tej samej chwili z każdego zakamarka dziedzińca Silesii – z ziemi, ze ścian – wyłonili się silesiańscy żołnierze. Ruszyli naprzód z głośnym okrzykiem bitewnym, wypuszczając strzały, które zaciemniły niebo. Tysiące strzał przecięły dziedziniec, powalając żołnierzy Imperium. Atakowano ich z tak wielu stron, że nie wiedzieli, gdzie się odwrócić; wielu z nich w tej panice atakowało własne oddziały.

Kendrick z zachwytem zauwaЕјyЕ‚, Ејe plan przebiega po jego myЕ›li. Srog powiedziaЕ‚ mu o ukrytych tunelach, Е‚Д…czД…cych dolnД… SilesiД™ z gГіrnym miastem, zbudowanych na wypadek oblД™Ејenia, ktГіre byЕ‚y ich ostatniД… szansД…. Е»oЕ‚nierze tkwili cierpliwie na swych miejscach, czekajД…c na znak Kendricka.

Wyłonili się tysiącami, strzelając tak szybko i celnie, że żołnierze Imperium nie zdołali zareagować. Kendrick rzucił się do walki, wyrwawszy miecz z dłoni martwego żołnierza Imperium i natarł na znajdujących się najbliżej niego. Jego przyjaciel Atme i pozostali ruszyli za nim. Żołnierze Imperium, panikując w zaistniałym chaosie, odwrócili się i biegali we wszystkich kierunkach, nie do końca pewni, w którą stronę powinni ruszyć.

Los zaczynał się odwracać. Kendrick powalił dwunastu mężczyzn, nim musiał unieść tarczę, by się bronić. Atme walczył, stojąc plecami do niego, jak zawsze, wyrządzając równie duże szkody. Z każdym uderzeniem Kendrick myślał o Gwendolyn, myślał o zemście.

Tysiące żołnierzy Imperium były tak zdezorientowane, że zaczęły się wycofywać w kierunku bram prowadzących na zewnętrzny dziedziniec. Tłum napierał na Andronicusa i jego ludzi i zaczął ich tratować. Usiłowali trwać niewzruszenie, lecz nie mogli ustać w miejscu przy takiej liczbie uciekających mężczyzn. Jak trzoda, zostali zagonieni przez drugą bramę. Wszyscy rozpaczliwie starali się umknąć strzałom, które spadały na nich niczym grad ze wszystkich stron. Gdy silesianom skończyły się strzały, dobyli swych mieczy i natarli ramię przy ramieniu.

Armia Imperium była liczna, lecz nie dobrze wyszkolona – większość z nich była jedynie ciałami, jedynie niewolnikami w służbie Andronicusa. Z kolei silesian było niewielu, lecz każdy jeden z nich był znamienitym wojownikiem, zatwardziałym w boju, dobrze wyszkolonym żołnierzem. Jeden silesianin wart był dziesięciu mężczyzn Imperium. Na ich korzyść działał także element zaskoczenia – a przede wszystkim płonący w ich żyłach ogień. Nie pozostało im nic innego. Płonęło w nich pragnienie życia. Pragnienie, by bronić swych bliskich. Wściekłość za Gwendolyn. Wszak było to ich miasto. I wiedzieli, że jeśli nie zwyciężą, nadejdzie ich koniec.

Silesianie zadД™li w rogi. DЕєwiД™k zdaЕ‚ siД™ przeraЕєliwy, jak gdyby ich armii nie byЕ‚o koЕ„ca, i coraz wiД™cej z nich wyЕ‚aniaЕ‚o siД™ z tuneli. Wszyscy ruszali naprzГіd, jak gdyby od tego zaleЕјaЕ‚o ich Ејycie. TysiД…ce silesian starЕ‚o siД™ z tysiД…cami ЕјoЕ‚nierzy Imperium.

Walka była trudna, zaciekła. Dziedziniec spływał krwią, gdy miecz uderzał o miecz, a sztylet o sztylet. Mężczyźni mocowali się ze sobą, mierząc się spojrzeniami, walcząc wręcz i zabijając wroga, patrząc w jego twarz. Szczęście zaczęło się zwracać w stronę silesian.

Raz jeszcze zadД™li w rogi i z dolnych bram Silesii wyЕ‚oniЕ‚y siД™ setki legionistГіw, ktГіrzy wydali z siebie swГіj wЕ‚asny wЕ›ciekЕ‚y okrzyk bitewny. UnieЕ›li proce, strzaЕ‚y, wЕ‚Гіcznie i miecze i przyЕ‚Д…czyli siД™ do walki, powalajД…c ЕјoЕ‚nierzy Imperium na prawo i lewo, zwiД™kszajД…c przewagД™ silesian. LegioniЕ›ci, mimo mЕ‚odego wieku, byli juЕј wprawnymi wojownikami. BiegnД…c, krzyczeli za Gwendolyn i Thora.

Legion wyrządził takie same szkody, jak pozostali, niezauważalnie przyłączając się do reszty i odpierając Imperium coraz dalej i dalej, w kierunku zewnętrznej bramy. Wkrótce szala zwycięstwa przechyliła się na ich stronę. Ziemia usiana była trupami żołnierzy Imperium, a tych, którzy pozostali, ogarniała panika i pierzchali z pola bitwy. Milionowa armia Imperium czekała za bramami – lecz wąskie przejście zapchane uciekającymi żołnierzami uniemożliwiało jej atak.

Andronicusa ogarnД…Е‚ szaЕ‚. WstaЕ‚, wszedЕ‚ w Е›rodek walki, odpierajД…c ЕјoЕ‚nierzy, ktГіrzy na niego napierali, i atakujД…c wЕ‚asnych ludzi. ChwytaЕ‚ ЕјoЕ‚nierzy goЕ‚ymi rД™koma i roztrzaskiwaЕ‚ ich gЕ‚owy o siebie, skrД™caЕ‚ im karki, zabijajД…c ich na miejscu.

– MY SIД? NIE WYCOFUJEMY! – wrzasnД…Е‚.

WyrywaЕ‚ ЕјoЕ‚nierzom miecze z dЕ‚oni i przebijaЕ‚ ich serca ich wЕ‚asnД… broniД…. ByЕ‚a to jednoosobowa fala zniszczenia, ktГіra, jak na ironiД™, pomagaЕ‚a silesianom.

Kilku jego waЕјniejszych generaЕ‚Гіw rГіwnieЕј walczyЕ‚o, rГіwnie zapalczywie jak on.

Lecz nie mogli nic poradzić na popłoch, na niekończącą się falę biegnących na nich żołnierzy. Mimo swych wysiłków zmuszeni byli do odwrotu, wypchnięci aż za zewnętrzną bramę.

Wkrótce na wewnętrznym dziedzińcu nie pozostał nawet jeden żołnierz Imperium. Legion pospieszył do bramy, walcząc mężnie, i gdy tam dotarł, pociągnął z całych sił za grube liny. Niejeden z legionistów zginął – wystawieni byli na atak – lecz nie cofnęli się. W końcu ogromna żelazna brama opadła z trzaskiem, zamykając miasto przed armią Imperium.

Brama uderzyЕ‚a z hukiem, a po nim na krГіtkД… chwilД™ zalegЕ‚a cisza. ByЕ‚a to cisza peЕ‚na niedowierzania, cisza oszoЕ‚omionych wojownikГіw, ktГіrzy odnieЕ›li zwyciД™stwo. Silesianie odzyskali swe miasto.




Конец ознакомительного фрагмента.


Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию (https://www.litres.ru/pages/biblio_book/?art=43696223) на ЛитРес.

Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.



Если текст книги отсутствует, перейдите по ссылке

Возможные причины отсутствия книги:
1. Книга снята с продаж по просьбе правообладателя
2. Книга ещё не поступила в продажу и пока недоступна для чтения

Навигация